Mjuzik

czwartek, 18 grudnia 2014

On, miłość, stara klasa.

Minął ponad tydzień bez posta, a ja nawet nie zauważyłem kiedy to minęło. Nie czuję już potrzeby pisania postów. Przypuszczam, że może to być już ostatni post, ale sam nie wiem. Minęło 1,5 roku od założenia. Jednak nie będę usuwał bloga, ani się żegnał, ponieważ nie wiadomo co przyniesie przyszłość. Mimo, że nadal jestem cholernie zagubiony, nie mam ochoty pisać postów... Zamiast tego co wieczór wspominam z kimś wszystko co mi się przytrafiło, przedstawiam wszystkie moje problemy, myśli i razem szukamy rozwiązania... Wspaniale mieć kogoś takiego. Ty też masz takiego Przyjaciela, tylko musisz sobie uświadomić, gdzie on jest. Tym kimś jest Bóg. Tak, w końcu Go odnalazłem. Odnalazłem odpowiedź w sobie. Teraz wiem, gdzie jest Jego miejsce w moim życiu. Mimo, że wiele rzeczy nadal podważam, mimo że nadal boję się iść do spowiedzi to szczerze uwierzyłem. Nauczyłem się modlić. Nie jest to puste wystukiwanie wierszyków, chociaż i na to jest miejsce, ale wiem, że mogę z Nim porozmawiać o wszystkim. On odpowie mi głuchą ciszą, z której nauczyłem się czerpać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nastąpiło to nagle... nagle do mnie przemówił, nagle otworzyłem się przed samym sobą... To jest... magiczne. Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć. Teraz modlitwa sprawia mi przyjemność, wizyta w Kościele także.

Nadal wiele kwestii mąci mi w głowie. Jedną z takowych jest chociażby przyszłość, o której myślę. Nadal nie wiem jak moje życie ma wyglądać w przyszłości... Nadal jestem tym samym głupim człowiekiem co kiedyś, uświadamiam sobie to coraz bardziej w szkole, a także na dzisiejszym spotkaniu starej klasy przypomniałem sobie wszystko. Ale o tym później. Drugą i to chyba główną kwestią jest Kotori, a raczej to co do niej czuję. Od dawna większość mojego otoczenia dopytuje się czemu świruję do zajętej laski, czemu łażę za jakąś parą, czemu nie walczę z jej chłopakiem skoro mi na niej zależy, czemu to wszystko tak wygląda... a wygląda dziwnie i wiem o tym. Cały czas wypierałem się tego wszystkiego. Jednak co ja wiem o miłości? Zakochany byłem raz w podstawówce przez 3 dni... i na tym kończy się moje doświadczenie z miłością... Nagle pojawił się ktoś kogo pokochałem, cały czas mówiąc sobie, że to przyjacielska miłość. A prawda jest taka, że nawet gdyby ta prawdziwa miłość uderzyła mnie w twarz to nie rozpoznałbym jej... Ostatnio Kotori miała, a raczej ma problemy z chłopakiem. Nie mogę powiedzieć, że ucieszyła mnie wieść, że "pogodziła się" z nim. Poczułem coś dziwnego i ni chuja nie potrafię powiedzieć co to było. Chcę dla nich jak najlepiej, a nawet na nowo dogaduję się z jej chłopakiem, ale... nie wiem już sam. Zwłaszcza, że wiem, że nie ma szans żeby zerwali... To dla niej zbyt dużo znaczy.

Wspomniałem wyżej o spotkaniu klasowym. Nasza była wychowawczyni zorganizowała dla nas coś w stylu wigilii klasowej. Była może połowa klasy. Cieszę się, że poszedłem. Powspominałem z częścią klasy i ogólnie miło jest tak pogadać. Oczywiście nie obyło się bez komentarzy "O BOŻE CHOMIC JAK TY SCHUDŁEŚ, CO SIĘ STAŁO Z NASZYM DRESEM?!" To był cytat... Noi nie obyło się bez tematu Kotori, ani bez nieprzyjemnych sytuacji => bardzo niedyskretnego obgadywania... Zabawne te niecałe 2h były esencją tego czym była nasza klasa... Pod koniec podzieliliśmy się opłatkiem i było całkiem przyjemnie... Nie obyło się także bez zamienienia kilku zdań z Niką... Oczywiście tylko przy łamaniu opłatkiem, no bo jak? Zagadać? To zbyt normalne, he. Znowu nie potrafiłem jakoś sensownie nawet życzeń złożyć. Zabawne jak to wszystko wraca... Nie wiem czego jest to wynikiem, no ale trudno. Powiedziała mi, żebym się czasami odezwał, a ja odpowiedziałem na to, że miałem taki zamiar, ale tak wyszło... I to była prawda. Nie wiem jak mam się za to zabrać nawet... O czym byśmy gadali? Bez sensu to wszystko.

Muzyka na blogu, idealnie wpasowuje się w atmosferę tego posta, a tekst do tego co dzieje się z Kotori. W sumie to wpadłem na ten utwór wpadłem przez przypadek. Ktoś wrzucił na fejsbuczka... Zabawne ostatnio wszystko wydaje mi się taką układanką... Tak jakby ktoś czuwał nade mną...

wtorek, 9 grudnia 2014

Psychopata schizofrenik z anoreksją.

2 tygodnie temu nie mogłem jeść nic. Dzisiaj jem jak pojebany wszystko co złapię w rękę. Przeraża mnie to. Zaczynam się bać o mój organizm... Skąd u mnie tyle zaburzeń z łaknieniem?

Druga przerażająca rzecz... Dzisiaj na historii omawialiśmy holocaust II WŚ... Słuchając kolejnego wywiadu ze świadkiem tych okropnych wydarzeń... uśmiechałem się. Tak cholernie uśmiechałem się w duchu, że teraz myśląc o tym szokuję sam siebie. Kiedy inni słuchali z przerażeniem, kiedy kilka dziewczyn zatykało sobie uszy, aby tego nie słyszeć, kiedy na twarzach zdecydowanej większości było widać grymas obrzydzenia i szoku, kiedy jedna z dziewczyn była bliska wybuchu płaczem, ja - cholernie wrażliwy człowiek słuchałem i wyobrażałem sobie to wszystko. Byłem zafascynowany tym wszystkim. Wymsknęło mi się zdanie skierowane do osób wokół mnie "Chciałbym żyć w tamtych czasach."... Część osób otaczających mnie zrobiła wielkie oczy, druga część wzięła to za żart... Nie wiem co skłoniło mnie wtedy do wypowiedzenia tych słów.
Już po raz kolejny złapałem się na jakimś psychopatycznym toku myślenia. Ostatnio idąc ciemną ulicą, wracając z dodatkowego angielskiego szła przede mną jakaś dziewczyna w spódniczce. Szedłem za nią krok w krok przed dobre 10 minut. (Przypadek, że szliśmy w tym samym kierunku?) Szła wolniej - ja zwalniałem, szła szybciej - ja także. Kiedy już zbliżałem się do celu drogi ona nagle zaczęła prawie biec w stronę jakiejś bocznej uliczki. W tym samym momencie pomyślałem sobie jakby to było ją zgwałcić... Jestem ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o takie coś. Wiem, że nie tylko ja mam takie zdanie o sobie. Z natury spokojny, wrażliwy, z dobrym sercem, dla wszystkich, aż do przesady miły. Miły do tego stopnia, że szkodzi nie tylko sobie, ale i wszystkim dookoła...

Ostatnio interesuję się schizofrenią... Czytałem o początku choroby, o jej początkowym stadium. W obrazie stawianym przede mną odnalazłem samego siebie.  Gdyby przed rokiem to przeczytał uznałbym siebie za schizofrenika... A może tylko chciałem dostrzec w tym wszystkim siebie... To wyjaśniałoby dużo moich cech, dużo rzeczy, z którymi walczę... Może po prostu szukam wymówki, żeby tylko na coś zrzucić winę. Schizofrenik nie przyzna się do bycia chorym, zwłaszcza w takim stadium... a ja właśnie sam odnalazłem tę cząstkę w sobie. Schizofrenik boi się schizofrenii... Moja reakcja, kiedy rok temu wpisałem swoje objawy w google i wyskoczyła mi schizofrenia wskazuje, że jednak coś w tym może być. Pisanie pamiętnika, używanie 3 formy osobowej w postach (był etap, że chciałem tak robić), zakrzywione postrzeganie świata, zwłaszcza wewnętrznego, problemy z komunikacją... A może zwalczyłem to wszystko na etapie kiełkowania...
Dopiero teraz zrozumiałem jak bardzo zagubiony jestem. Zagubiony jak schizofreniczka w młodości. Zagubiony we własnym wnętrzu. W tym co robię, kim jestem, czego chcę, czego potrzebuję, jak żyję...
Ale wiem co może mi pomóc. W okresie wrzesień - październik byłem bardzo blisko Kotori. (edit: Zabrzmiało to jakbym już nie był, a nadal jestem c:) Mówiła mi o wszystkim co czuje, jakie ma problemy, przejmowałem się tym. Przejmowałem się do tego stopnia, że żyłem tym, nie dostrzegałem żadnych problemów z sobą. Nie widziałem swojego wnętrza, nie miałem na to czasu. Skupiłem się na tym, że kocham Kotori, że chcę aby ona była szczęśliwa. I to mnie uszczęśliwiało. Mimo tego wszystkiego, mimo wielu smutnych wieczorów byłem szczęśliwy. Dzisiaj nie myślę już o jej problemach, myślę o swoich, które niszczą mnie od środka. Takie przestawienie sprawia, że dostrzegam w sobie problemy, konflikty, to one pogrążają mój umysł, to one wpychają mnie w gorszy stan... A może tylko je sobie tworzę, ponieważ jestem znudzony...

sobota, 6 grudnia 2014

2 tygodniowy raport.

Na wstępie przepraszam za brak sumienności jeśli chodzi o wrzucanie postów. Post z poprzedniego tygodnia był w środku tego i dotyczył tylko jednego wątku. Jednak to już siła wyższa.

Wypadłem już z wprawy jeśli chodzi o pisanie postów, a nawet zastanawiam się nad zakończeniem mojej kariery tutaj, lub nad zmienieniem formy. Odzwyczaiłem się już od pisania postów, a pisanie raz na tydzień jest bardzo czasochłonne i niedokładne. Praktycznie co tydzień zarywałem nockę z soboty na niedzielę, a mimo to pomijałem dużą część wydarzeń. Muszę to poważnie przemyśleć.

Wraz z tym postem na playliście pojawiła się tylko jedna nowa piosenka HappySad'u dedykowana tylko do tego posta.

Przez te 2 tygodnie wydarzyło się dużo nie tylko w sprawie Kotori o czym pisałem w poprzednim poście, ale także w klasie. Opowiem bardzo w skrócie, gdyż cholernie nie chce mi się o tym pisać. Zdradziłem Męską Ławę naszej klasy ze względu na lojalność wobec 2 dziewczyn z mojej byłej klasy. Pokazałem dziewczyną screeny z rozmowy na ich temat. Chłopacy jak to faceci ciągle o dupach, ruchaniu i planach z zaliczeniem wszystkich lasek w klasie. Jak możecie przypuszczać te screeny nie były komplementami, a dziewczyny jak najbardziej mogły poczuć się urażone. Na szczęście nie wydało się kto jest zdrajcą, chociaż było blisko. Sprawa ucichła, chłopacy myślą, że to zbiegi okoliczności, dziewczyny znają prawdę i wszyscy są szczęśliwi. Chłopacy nadal traktują mnie jak traktowali, czyli są obojętni na moje istnienie. Mimo że próbowałem się do nich trochę zbliżyć jednak z miernym skutkiem. Jednak wręcz odwrotnie z niektórymi dziewczynami. Oczywiście już pomijając te 2 z byłej klasy, które wielbią mnie za to co dla nich zrobiłem. Dobrze dogaduję się jeszcze z 2 innymi dziewczynami z klasy, z którymi kontakt nawiązał się samoistnie bez mojego dążenia do tego. Jestem zadowolony z obrotu spraw w klasie i mam nadzieję, że to wszystko będzie nadal się tak rozwijało.
Nie wspomniałem o mojej byłej paczce... i rzeczywiście nie ma o czym wspominać. Wszystko się rozpadło. Pozostała dwójka rozmawia ze sobą jednak nie spędza ze sobą czasu, przynajmniej tak wynika z moich obserwacji w szkole. Kiedy przyszła ta jedna dziewczyna, która odwiedza szkołę sporadycznie niby cały dzień spędzili razem, jednak to raczej z litości i z poczucia odpowiedzialności za nią... Ja nawet nie zamieniałem z nią zdania. Wiem, że mógłbym jej pomóc, ponieważ przechodziłem w gimnazjum przez to co ona, ale nie mam zamiaru pomagać na siłę ze względów osobistych.

Od długiego czasu jestem chory. Cały czas mam katar, obolałe gardło i kaszel, zwłaszcza wieczorem. Podejrzewam zapalenie oskrzeli, które rozwinęło się przez niewyleczone przeziębienie. Już nawet nie zwracam na to uwagi. Przez ostatnie 2 tygodnie prawie nie ćwiczyłem, ale w ostatnich dniach wróciła mi chęć, więc będę się starał ćwiczyć regularnie. Największym plusem jest fakt, że stres odpuścił mi trochę. Jem jak szalony, zwłaszcza czekoladę, którą opycham się na co dzień. Mimo to znowu schudłem. Muszę korzystać. Następne dwa tygodnie będą masakryczne. Strasznie dużo sprawdzianów i popraw ze wszystkiego. W tym roku semestr kończy się bardzo szybko... Muszę przygotować się na powrót ataków i wszystkiego. Jednak jestem pozytywnie nastawiony. Mimo że nadal jestem słaby i strach, że stracę Kotori wraca cyklicznie chcę walczyć. Ze światem i przede wszystkim z samym sobą.

wtorek, 2 grudnia 2014

Ona.

Moje trzecie podejście do tego posta. Niesamowicie trudno pozbierać myśli z tak długiego okresu czasu. Niestety mam coraz więcej na głowie jak to na rok szkolny przystało. Post w całości poświęcony Kotori. Gdyż to jest główna oś wokół, której kręci się moje życie. W następnym poście postaram się zawrzeć inne wydarzenia z tych 2 tygodni.

Ponad 2 tygodnie temu w mojej główce pojawiła się myśl, która często narastała coraz bardziej. Jakieś wątpliwości, jakieś doszukiwanie się względem Kotori. W niedziele tydzień temu pisałem z Kotori do późna, bardzo późna. Już nawet nie pamiętam jak to się zaczęło. Jednak napisała ona do Ćpuna. Słuchałem o czym piszą, sam mając jakieś załamanie, patrzyłem na to wszystko, z beznadziejnego humoru Kotori nagle wyglądała na całkiem szczęśliwą, wesołą... w tamtym momencie przed moim oczami przeleciały mi chyba wszystkie wspólne chwile, zobaczyłem jak ona zatraca się w jego świecie, jak ją tracę... Znowu miałem atak, zwymiotowałem. Jednak nie zakończył się jak zwykle. Nie upadłem na podłogę, nie spędziłem tam kilku minut. Podniosłem się z zaciśniętymi pięściami, trzęsąc się spojrzałem w lustro. Scena jak z filmu. To wszystko przelało się w złość, w niesamowitą złość. Wróciłem do łóżka, starałem się nie ujawnić przed Kotori tego wszystkiego. Uderzałem pięścią w łóżko, podrapałem sobie całe ręce, próbowałem ślepo wyładować złość. Kiedy Kotori poszła nie mogłem spać, długo nie mogłem zasnąć. Cały czas z wbitymi paznokciami planowałem morderstwo. Pierwszy raz poczułem takie coś. Gdyby w tamtym momencie ktoś postawił go przede mną... nawet nie zawahałbym się... To straszne. I dlaczego? Ponieważ boję się, że jestem za słaby, żeby utrzymać ją z dala od niego, jak najbliżej siebie? To tylko pokazało jak słaby jestem. Jak głupim człowiekiem jestem nadal. Jestem tym samym człowiekiem, którym byłem w gimnazjum. W końcu udało mi się zasnąć. Rano obudziłem się z całkowicie innym nastawieniem, nie wiedziałem gdzie skierować swoje emocje.
Po powrocie ze szkoły jakoś coś we mnie pękło. Jednak cieszę się, że to nastąpiło. Powiedziałem Kotori wszystko co siedzi mi na sercu. Teraz jestem pewny mojego miejsca w jej sercu, wiem że moje wszelkie obawy były błędne. Zrozumiałem jak ważny dla niej jestem.

We wtorek zaczynałem GDDW. Ponieważ wychowawca ma na nas wyjebane, nie robiliśmy nic. Ledwo mogłem usiedzieć w miejscu. Chciałem uciec. Bałem się tego dnia, nie wiem czemu. Już miałem iść do pielęgniarki, jednak wychowawca nawet mnie nie słuchał, więc sobie odpuściłem. Moja klasa zauważyła, że coś jest nie tak. Zagadywali mnie i próbowali rozweselić. Na tej lekcji dowiedziałem się także o TOP 10 dziewczyn z klasy, które prowadzi prawie każdy chłopak. Następne lekcje mijały coraz lepiej. Klasa i Kotori doskonale poprawiali mi humor. Wróciłem do domu uśmiechnięty. Środa podobnie minęła spokojnie.

Następny dzień minął szybko i nim się obejrzałem był już wieczór. Kolejna nieprzespana noc. Mój brak zdolności formułowania myśli doprowadził do tego, że Kotori stwierdziła, że wypadnie z mojego życia. Jak każdy. Stwierdziła, że tyle osób wypadło, więc teraz jej kolej, a na jej miejscu pojawi się ktoś nowy jak to miało miejsce wcześniej. Podczas tej rozmowy wydarzyło się wiele. Kotori doszła do wniosku w dużym stopniu przez pewną myśl, którą sam jej podsunąłem, że musi mnie uszczęśliwić na siłę, ponieważ ona ma chłopaka i wcześniej czy później zniknę z jej życia. Jeżeli teraz będę wspierał ją i stanowił podporę, którą powinien być jej chłopak to kiedy zniknę będzie jeszcze gorzej. Dlatego ja muszę być szczęśliwy, a ona musi sobie radzić. Rozumiem o co jej chodzi. Trochę w tym prawdy jest, ponieważ nieważne jak bym tego chciał nie będę mógł być przy niej zawsze... od tego jest on. To jest główny temat, który teraz siedzi w mojej głowie. Jak pogodzić to wszystko. Jak pogodzić życie w takim trójkącie... Jednego jestem pewny. Pora na czyny. Już wystarczająco się naobiecywałem, już za dużo razy mówiłem. Muszę przelać to w czyny. Wiem w jakim stanie jest Kotori, wiem że zawodzę, mimo że ona zarzeka się, że nie. Zawodzę, ponieważ nie realizuję swoich obietnic. Nie mogę być podporą, to może pora pozbyć się problemów. Z defensywy, pora przejść na ofensywę? Wiem, że to głupie. Nie chcę się wycofywać, chcę być bliżej i bliżej, ale chyba osiągnąłem już maksimum możliwości. Znowu brzmię jakbym zauroczył się i chciał na siłę być z nią, jakbym chciałbym zastąpić jej chłopaka. W trakcie tamtej rozmowy też tak brzmiałem, jeszcze wyraźniej. Zabrzmiałem jakbym był zabujany po uszy. Ale to nie jest to... Po prostu chcę być przy niej, jak najbliżej, ponieważ ją kocham, ale nie w sposób w jaki chłopak kocha swoją dziewczynę. To coś innego... coś głębszego. Tak jakby nie brały w tym udziału hormony, nie wiem jak to określić. Nie znaczy to też, że nie postrzegam jej jak kobietę, bo postrzegam, ale to także jest coś innego... Nie mam pojęcia co mam na myśli...

Pierwszy raz od czasów dzieciństwa tak mocno ryczałem. Nawet nie wiem do końca dlaczego. Wypłakałem się za wszystkie lata. To wszystko we mnie uderzyło. To wszystko czego staram się nie zauważać w codziennym życiu. Staram się nie myśleć o tym, że ten sen kiedyś pryśnie, że Kotori chce mieć mnie na wyłączność, kiedy ja jej nie mam. Mimo, że nadal nie wiem do końca czego chcę, coś postanowiłem.
Postanowiłem, że będę żył dla niej. Ona mnie potrzebuje. Tak długo jak ona będzie mnie potrzebowała, tak długo będę. Kiedy tylko powie "Chcę, żebyś tu był." ja tam będę. Będę przekładał swoje dobro nad jej, mimo że ona tego tak bardzo nie chce. Będę to robił, ponieważ nie potrafię żyć normalnie. Dla siebie, ponieważ chcę mieć dowód, że żyję, że istnieje. Nie mam żadnego osobistego dowodu, ale odkąd chodzę z nią do szkoły, nie miałem problemu z derealizacją. Funkcjonuje normalnie tylko, dlatego że ona istnieje.

Mimo, że brzmi to jak kiepski melodramat tak postrzegam to ja. Nadal nie wiem jak rozwiązywać sytuacje, w których Kotori wyraźnie, skrajnie nie ma humoru i wiem, że może to przerodzić się w coś gorszego. Dotąd w takich sytuacjach drążyłem temat jednak niosło to za sobą wiele negatywnych skutków. W takich momentach często korzystałem, dowartościowywałem się, aby mieć pewność, że jestem jej potrzebny. Teraz wiem to na pewno, więc nie potrzebuję tego. Nadal nie wiem co dla niej jest lepsze. Boję się, że pomyśli, że jestem obojętny na jej problemy, kiedy na siłę będę próbował odwieść ją od tego tematu i od problemów. Jestem świadomy wielu rzeczy, których staram się nie ujawniać i udaję że tego nie widzę. Jestem osobą pesymistyczną, która często zaraża pesymizmem innych, osobą która przez zły dobór słów rani i wywołuje płacz u najbliższej sobie osobie.