Mjuzik

wtorek, 23 czerwca 2015

Moja droga Córeczko!

Równo rok temu poznaliśmy się dokładnie w ten sam sposób w jaki trafiłaś tutaj teraz. Mam nadzieję, że sposób w jaki znalazłaś się tutaj przypomniał Ci okres po naszym poznaniu i pierwsze spotkanie. Miałem pomysł, żeby kupić jakiś prezent z tej okazji, ale stwierdziłem, że to bez sensu. Drugi pomysł był taki, aby pokrótce przypomnieć Ci naszą historię długaśnym postem, jednak w połowie pisania stwierdziłem, że nie będzie Ci się chciało tego przeczytać.

Z braku lepszego pomysłu na uświęcenie tego dnia, chciałbym wyrazić moje uczucia prostymi słowami.

Przepraszam Cię za momenty, w których zawodziłem i zawodzę. Przepraszam za wydarzenia z września, za wszelkie rany na Twoim serduszku, które ja spowodowałem. I za wszystko za co powinienem przeprosić, ale nie robię tego, żeby nie psuć nastroju. Wiem, że życie ze mną nie jest proste.

Ale co najważniejsze dziękuję Ci za to, że pojawiłaś się w moim życiu i otworzyłaś przede mną swoje skrzywdzone serduszko. Było i jest to dla nie ogromnie ważne, ponieważ wcześniej niemal każdy traktował mnie z góry.
Dziękuję za to wszystko co mi dałaś, a jest tego ogrom. Począwszy od pewności siebie, skończywszy na... szczerej miłości. Gdyby Ciebie nie było byłbym tym samym zakompleksionym, bojaźliwym i zdesperowanym chłopakiem, a w moim życiu nie odnalazłbym szczęścia.
Dziękuję, że mogę dbać o Ciebie, opiekować się Tobą i że mam dla kogo budzić się rano. To Ty mnie motywujesz i nadajesz sens każdemu dniu. Wiem, że właśnie to chroni mnie przed nerwicą, która siedzi w środku mnie. Wiem, że tak jest, zdałem sobie z tego sprawę niedawno. Dzięki Tobie skutecznie zwalczam tego potwora.
Dziękuję Ci za każdą chwilę razem, za każde słowo wsparcia i wszystko to co robisz dla mnie. Nawet jeśli ma to przeciwny skutek.
Dziękuję za to, że tak cholernie się starasz i że dzięki temu tak wiele wygraliśmy. Zbudowaliśmy już wiele na gruzie Twojej psychiki, który poznałem w okolicach Nowego Roku, a zbudujemy jeszcze więcej. Jestem z Ciebie bardzo dumny.
Dziękuję Ci za to, że poznałem miłość i za świadomość, że będziesz przy mnie zawsze. Dlaczego to wiem? Ponieważ zawsze szukałem takiej osoby jak Ty. Mniej lub bardziej świadomie szukałem cech, które Ty posiadasz. Dotyczy to zarówno osobowości jak i wyglądu. To naprawdę niesamowite i samemu nie chce mi się w to wierzyć, ale wiem, że tak jest. Jesteśmy dla siebie stworzeni.
Dziękuję Ci za szczęście i miłość, których doświadczam każdego dnia, a także za wszystko czego nie zdołałem wymienić w tym poście.

Kocham Cię całym sercem, pamiętaj o tym zawsze i wszędzie! Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie, a minął dopiero rok znajomości i 4 miesiące związku.

To tylko niewielka część tego co chciałbym Ci przekazać, a brakuje mi słów :c Niesamowicie mocno Cię kocham, kocham, kocham!

czwartek, 18 grudnia 2014

On, miłość, stara klasa.

Minął ponad tydzień bez posta, a ja nawet nie zauważyłem kiedy to minęło. Nie czuję już potrzeby pisania postów. Przypuszczam, że może to być już ostatni post, ale sam nie wiem. Minęło 1,5 roku od założenia. Jednak nie będę usuwał bloga, ani się żegnał, ponieważ nie wiadomo co przyniesie przyszłość. Mimo, że nadal jestem cholernie zagubiony, nie mam ochoty pisać postów... Zamiast tego co wieczór wspominam z kimś wszystko co mi się przytrafiło, przedstawiam wszystkie moje problemy, myśli i razem szukamy rozwiązania... Wspaniale mieć kogoś takiego. Ty też masz takiego Przyjaciela, tylko musisz sobie uświadomić, gdzie on jest. Tym kimś jest Bóg. Tak, w końcu Go odnalazłem. Odnalazłem odpowiedź w sobie. Teraz wiem, gdzie jest Jego miejsce w moim życiu. Mimo, że wiele rzeczy nadal podważam, mimo że nadal boję się iść do spowiedzi to szczerze uwierzyłem. Nauczyłem się modlić. Nie jest to puste wystukiwanie wierszyków, chociaż i na to jest miejsce, ale wiem, że mogę z Nim porozmawiać o wszystkim. On odpowie mi głuchą ciszą, z której nauczyłem się czerpać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nastąpiło to nagle... nagle do mnie przemówił, nagle otworzyłem się przed samym sobą... To jest... magiczne. Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć. Teraz modlitwa sprawia mi przyjemność, wizyta w Kościele także.

Nadal wiele kwestii mąci mi w głowie. Jedną z takowych jest chociażby przyszłość, o której myślę. Nadal nie wiem jak moje życie ma wyglądać w przyszłości... Nadal jestem tym samym głupim człowiekiem co kiedyś, uświadamiam sobie to coraz bardziej w szkole, a także na dzisiejszym spotkaniu starej klasy przypomniałem sobie wszystko. Ale o tym później. Drugą i to chyba główną kwestią jest Kotori, a raczej to co do niej czuję. Od dawna większość mojego otoczenia dopytuje się czemu świruję do zajętej laski, czemu łażę za jakąś parą, czemu nie walczę z jej chłopakiem skoro mi na niej zależy, czemu to wszystko tak wygląda... a wygląda dziwnie i wiem o tym. Cały czas wypierałem się tego wszystkiego. Jednak co ja wiem o miłości? Zakochany byłem raz w podstawówce przez 3 dni... i na tym kończy się moje doświadczenie z miłością... Nagle pojawił się ktoś kogo pokochałem, cały czas mówiąc sobie, że to przyjacielska miłość. A prawda jest taka, że nawet gdyby ta prawdziwa miłość uderzyła mnie w twarz to nie rozpoznałbym jej... Ostatnio Kotori miała, a raczej ma problemy z chłopakiem. Nie mogę powiedzieć, że ucieszyła mnie wieść, że "pogodziła się" z nim. Poczułem coś dziwnego i ni chuja nie potrafię powiedzieć co to było. Chcę dla nich jak najlepiej, a nawet na nowo dogaduję się z jej chłopakiem, ale... nie wiem już sam. Zwłaszcza, że wiem, że nie ma szans żeby zerwali... To dla niej zbyt dużo znaczy.

Wspomniałem wyżej o spotkaniu klasowym. Nasza była wychowawczyni zorganizowała dla nas coś w stylu wigilii klasowej. Była może połowa klasy. Cieszę się, że poszedłem. Powspominałem z częścią klasy i ogólnie miło jest tak pogadać. Oczywiście nie obyło się bez komentarzy "O BOŻE CHOMIC JAK TY SCHUDŁEŚ, CO SIĘ STAŁO Z NASZYM DRESEM?!" To był cytat... Noi nie obyło się bez tematu Kotori, ani bez nieprzyjemnych sytuacji => bardzo niedyskretnego obgadywania... Zabawne te niecałe 2h były esencją tego czym była nasza klasa... Pod koniec podzieliliśmy się opłatkiem i było całkiem przyjemnie... Nie obyło się także bez zamienienia kilku zdań z Niką... Oczywiście tylko przy łamaniu opłatkiem, no bo jak? Zagadać? To zbyt normalne, he. Znowu nie potrafiłem jakoś sensownie nawet życzeń złożyć. Zabawne jak to wszystko wraca... Nie wiem czego jest to wynikiem, no ale trudno. Powiedziała mi, żebym się czasami odezwał, a ja odpowiedziałem na to, że miałem taki zamiar, ale tak wyszło... I to była prawda. Nie wiem jak mam się za to zabrać nawet... O czym byśmy gadali? Bez sensu to wszystko.

Muzyka na blogu, idealnie wpasowuje się w atmosferę tego posta, a tekst do tego co dzieje się z Kotori. W sumie to wpadłem na ten utwór wpadłem przez przypadek. Ktoś wrzucił na fejsbuczka... Zabawne ostatnio wszystko wydaje mi się taką układanką... Tak jakby ktoś czuwał nade mną...

wtorek, 9 grudnia 2014

Psychopata schizofrenik z anoreksją.

2 tygodnie temu nie mogłem jeść nic. Dzisiaj jem jak pojebany wszystko co złapię w rękę. Przeraża mnie to. Zaczynam się bać o mój organizm... Skąd u mnie tyle zaburzeń z łaknieniem?

Druga przerażająca rzecz... Dzisiaj na historii omawialiśmy holocaust II WŚ... Słuchając kolejnego wywiadu ze świadkiem tych okropnych wydarzeń... uśmiechałem się. Tak cholernie uśmiechałem się w duchu, że teraz myśląc o tym szokuję sam siebie. Kiedy inni słuchali z przerażeniem, kiedy kilka dziewczyn zatykało sobie uszy, aby tego nie słyszeć, kiedy na twarzach zdecydowanej większości było widać grymas obrzydzenia i szoku, kiedy jedna z dziewczyn była bliska wybuchu płaczem, ja - cholernie wrażliwy człowiek słuchałem i wyobrażałem sobie to wszystko. Byłem zafascynowany tym wszystkim. Wymsknęło mi się zdanie skierowane do osób wokół mnie "Chciałbym żyć w tamtych czasach."... Część osób otaczających mnie zrobiła wielkie oczy, druga część wzięła to za żart... Nie wiem co skłoniło mnie wtedy do wypowiedzenia tych słów.
Już po raz kolejny złapałem się na jakimś psychopatycznym toku myślenia. Ostatnio idąc ciemną ulicą, wracając z dodatkowego angielskiego szła przede mną jakaś dziewczyna w spódniczce. Szedłem za nią krok w krok przed dobre 10 minut. (Przypadek, że szliśmy w tym samym kierunku?) Szła wolniej - ja zwalniałem, szła szybciej - ja także. Kiedy już zbliżałem się do celu drogi ona nagle zaczęła prawie biec w stronę jakiejś bocznej uliczki. W tym samym momencie pomyślałem sobie jakby to było ją zgwałcić... Jestem ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o takie coś. Wiem, że nie tylko ja mam takie zdanie o sobie. Z natury spokojny, wrażliwy, z dobrym sercem, dla wszystkich, aż do przesady miły. Miły do tego stopnia, że szkodzi nie tylko sobie, ale i wszystkim dookoła...

Ostatnio interesuję się schizofrenią... Czytałem o początku choroby, o jej początkowym stadium. W obrazie stawianym przede mną odnalazłem samego siebie.  Gdyby przed rokiem to przeczytał uznałbym siebie za schizofrenika... A może tylko chciałem dostrzec w tym wszystkim siebie... To wyjaśniałoby dużo moich cech, dużo rzeczy, z którymi walczę... Może po prostu szukam wymówki, żeby tylko na coś zrzucić winę. Schizofrenik nie przyzna się do bycia chorym, zwłaszcza w takim stadium... a ja właśnie sam odnalazłem tę cząstkę w sobie. Schizofrenik boi się schizofrenii... Moja reakcja, kiedy rok temu wpisałem swoje objawy w google i wyskoczyła mi schizofrenia wskazuje, że jednak coś w tym może być. Pisanie pamiętnika, używanie 3 formy osobowej w postach (był etap, że chciałem tak robić), zakrzywione postrzeganie świata, zwłaszcza wewnętrznego, problemy z komunikacją... A może zwalczyłem to wszystko na etapie kiełkowania...
Dopiero teraz zrozumiałem jak bardzo zagubiony jestem. Zagubiony jak schizofreniczka w młodości. Zagubiony we własnym wnętrzu. W tym co robię, kim jestem, czego chcę, czego potrzebuję, jak żyję...
Ale wiem co może mi pomóc. W okresie wrzesień - październik byłem bardzo blisko Kotori. (edit: Zabrzmiało to jakbym już nie był, a nadal jestem c:) Mówiła mi o wszystkim co czuje, jakie ma problemy, przejmowałem się tym. Przejmowałem się do tego stopnia, że żyłem tym, nie dostrzegałem żadnych problemów z sobą. Nie widziałem swojego wnętrza, nie miałem na to czasu. Skupiłem się na tym, że kocham Kotori, że chcę aby ona była szczęśliwa. I to mnie uszczęśliwiało. Mimo tego wszystkiego, mimo wielu smutnych wieczorów byłem szczęśliwy. Dzisiaj nie myślę już o jej problemach, myślę o swoich, które niszczą mnie od środka. Takie przestawienie sprawia, że dostrzegam w sobie problemy, konflikty, to one pogrążają mój umysł, to one wpychają mnie w gorszy stan... A może tylko je sobie tworzę, ponieważ jestem znudzony...

sobota, 6 grudnia 2014

2 tygodniowy raport.

Na wstępie przepraszam za brak sumienności jeśli chodzi o wrzucanie postów. Post z poprzedniego tygodnia był w środku tego i dotyczył tylko jednego wątku. Jednak to już siła wyższa.

Wypadłem już z wprawy jeśli chodzi o pisanie postów, a nawet zastanawiam się nad zakończeniem mojej kariery tutaj, lub nad zmienieniem formy. Odzwyczaiłem się już od pisania postów, a pisanie raz na tydzień jest bardzo czasochłonne i niedokładne. Praktycznie co tydzień zarywałem nockę z soboty na niedzielę, a mimo to pomijałem dużą część wydarzeń. Muszę to poważnie przemyśleć.

Wraz z tym postem na playliście pojawiła się tylko jedna nowa piosenka HappySad'u dedykowana tylko do tego posta.

Przez te 2 tygodnie wydarzyło się dużo nie tylko w sprawie Kotori o czym pisałem w poprzednim poście, ale także w klasie. Opowiem bardzo w skrócie, gdyż cholernie nie chce mi się o tym pisać. Zdradziłem Męską Ławę naszej klasy ze względu na lojalność wobec 2 dziewczyn z mojej byłej klasy. Pokazałem dziewczyną screeny z rozmowy na ich temat. Chłopacy jak to faceci ciągle o dupach, ruchaniu i planach z zaliczeniem wszystkich lasek w klasie. Jak możecie przypuszczać te screeny nie były komplementami, a dziewczyny jak najbardziej mogły poczuć się urażone. Na szczęście nie wydało się kto jest zdrajcą, chociaż było blisko. Sprawa ucichła, chłopacy myślą, że to zbiegi okoliczności, dziewczyny znają prawdę i wszyscy są szczęśliwi. Chłopacy nadal traktują mnie jak traktowali, czyli są obojętni na moje istnienie. Mimo że próbowałem się do nich trochę zbliżyć jednak z miernym skutkiem. Jednak wręcz odwrotnie z niektórymi dziewczynami. Oczywiście już pomijając te 2 z byłej klasy, które wielbią mnie za to co dla nich zrobiłem. Dobrze dogaduję się jeszcze z 2 innymi dziewczynami z klasy, z którymi kontakt nawiązał się samoistnie bez mojego dążenia do tego. Jestem zadowolony z obrotu spraw w klasie i mam nadzieję, że to wszystko będzie nadal się tak rozwijało.
Nie wspomniałem o mojej byłej paczce... i rzeczywiście nie ma o czym wspominać. Wszystko się rozpadło. Pozostała dwójka rozmawia ze sobą jednak nie spędza ze sobą czasu, przynajmniej tak wynika z moich obserwacji w szkole. Kiedy przyszła ta jedna dziewczyna, która odwiedza szkołę sporadycznie niby cały dzień spędzili razem, jednak to raczej z litości i z poczucia odpowiedzialności za nią... Ja nawet nie zamieniałem z nią zdania. Wiem, że mógłbym jej pomóc, ponieważ przechodziłem w gimnazjum przez to co ona, ale nie mam zamiaru pomagać na siłę ze względów osobistych.

Od długiego czasu jestem chory. Cały czas mam katar, obolałe gardło i kaszel, zwłaszcza wieczorem. Podejrzewam zapalenie oskrzeli, które rozwinęło się przez niewyleczone przeziębienie. Już nawet nie zwracam na to uwagi. Przez ostatnie 2 tygodnie prawie nie ćwiczyłem, ale w ostatnich dniach wróciła mi chęć, więc będę się starał ćwiczyć regularnie. Największym plusem jest fakt, że stres odpuścił mi trochę. Jem jak szalony, zwłaszcza czekoladę, którą opycham się na co dzień. Mimo to znowu schudłem. Muszę korzystać. Następne dwa tygodnie będą masakryczne. Strasznie dużo sprawdzianów i popraw ze wszystkiego. W tym roku semestr kończy się bardzo szybko... Muszę przygotować się na powrót ataków i wszystkiego. Jednak jestem pozytywnie nastawiony. Mimo że nadal jestem słaby i strach, że stracę Kotori wraca cyklicznie chcę walczyć. Ze światem i przede wszystkim z samym sobą.

wtorek, 2 grudnia 2014

Ona.

Moje trzecie podejście do tego posta. Niesamowicie trudno pozbierać myśli z tak długiego okresu czasu. Niestety mam coraz więcej na głowie jak to na rok szkolny przystało. Post w całości poświęcony Kotori. Gdyż to jest główna oś wokół, której kręci się moje życie. W następnym poście postaram się zawrzeć inne wydarzenia z tych 2 tygodni.

Ponad 2 tygodnie temu w mojej główce pojawiła się myśl, która często narastała coraz bardziej. Jakieś wątpliwości, jakieś doszukiwanie się względem Kotori. W niedziele tydzień temu pisałem z Kotori do późna, bardzo późna. Już nawet nie pamiętam jak to się zaczęło. Jednak napisała ona do Ćpuna. Słuchałem o czym piszą, sam mając jakieś załamanie, patrzyłem na to wszystko, z beznadziejnego humoru Kotori nagle wyglądała na całkiem szczęśliwą, wesołą... w tamtym momencie przed moim oczami przeleciały mi chyba wszystkie wspólne chwile, zobaczyłem jak ona zatraca się w jego świecie, jak ją tracę... Znowu miałem atak, zwymiotowałem. Jednak nie zakończył się jak zwykle. Nie upadłem na podłogę, nie spędziłem tam kilku minut. Podniosłem się z zaciśniętymi pięściami, trzęsąc się spojrzałem w lustro. Scena jak z filmu. To wszystko przelało się w złość, w niesamowitą złość. Wróciłem do łóżka, starałem się nie ujawnić przed Kotori tego wszystkiego. Uderzałem pięścią w łóżko, podrapałem sobie całe ręce, próbowałem ślepo wyładować złość. Kiedy Kotori poszła nie mogłem spać, długo nie mogłem zasnąć. Cały czas z wbitymi paznokciami planowałem morderstwo. Pierwszy raz poczułem takie coś. Gdyby w tamtym momencie ktoś postawił go przede mną... nawet nie zawahałbym się... To straszne. I dlaczego? Ponieważ boję się, że jestem za słaby, żeby utrzymać ją z dala od niego, jak najbliżej siebie? To tylko pokazało jak słaby jestem. Jak głupim człowiekiem jestem nadal. Jestem tym samym człowiekiem, którym byłem w gimnazjum. W końcu udało mi się zasnąć. Rano obudziłem się z całkowicie innym nastawieniem, nie wiedziałem gdzie skierować swoje emocje.
Po powrocie ze szkoły jakoś coś we mnie pękło. Jednak cieszę się, że to nastąpiło. Powiedziałem Kotori wszystko co siedzi mi na sercu. Teraz jestem pewny mojego miejsca w jej sercu, wiem że moje wszelkie obawy były błędne. Zrozumiałem jak ważny dla niej jestem.

We wtorek zaczynałem GDDW. Ponieważ wychowawca ma na nas wyjebane, nie robiliśmy nic. Ledwo mogłem usiedzieć w miejscu. Chciałem uciec. Bałem się tego dnia, nie wiem czemu. Już miałem iść do pielęgniarki, jednak wychowawca nawet mnie nie słuchał, więc sobie odpuściłem. Moja klasa zauważyła, że coś jest nie tak. Zagadywali mnie i próbowali rozweselić. Na tej lekcji dowiedziałem się także o TOP 10 dziewczyn z klasy, które prowadzi prawie każdy chłopak. Następne lekcje mijały coraz lepiej. Klasa i Kotori doskonale poprawiali mi humor. Wróciłem do domu uśmiechnięty. Środa podobnie minęła spokojnie.

Następny dzień minął szybko i nim się obejrzałem był już wieczór. Kolejna nieprzespana noc. Mój brak zdolności formułowania myśli doprowadził do tego, że Kotori stwierdziła, że wypadnie z mojego życia. Jak każdy. Stwierdziła, że tyle osób wypadło, więc teraz jej kolej, a na jej miejscu pojawi się ktoś nowy jak to miało miejsce wcześniej. Podczas tej rozmowy wydarzyło się wiele. Kotori doszła do wniosku w dużym stopniu przez pewną myśl, którą sam jej podsunąłem, że musi mnie uszczęśliwić na siłę, ponieważ ona ma chłopaka i wcześniej czy później zniknę z jej życia. Jeżeli teraz będę wspierał ją i stanowił podporę, którą powinien być jej chłopak to kiedy zniknę będzie jeszcze gorzej. Dlatego ja muszę być szczęśliwy, a ona musi sobie radzić. Rozumiem o co jej chodzi. Trochę w tym prawdy jest, ponieważ nieważne jak bym tego chciał nie będę mógł być przy niej zawsze... od tego jest on. To jest główny temat, który teraz siedzi w mojej głowie. Jak pogodzić to wszystko. Jak pogodzić życie w takim trójkącie... Jednego jestem pewny. Pora na czyny. Już wystarczająco się naobiecywałem, już za dużo razy mówiłem. Muszę przelać to w czyny. Wiem w jakim stanie jest Kotori, wiem że zawodzę, mimo że ona zarzeka się, że nie. Zawodzę, ponieważ nie realizuję swoich obietnic. Nie mogę być podporą, to może pora pozbyć się problemów. Z defensywy, pora przejść na ofensywę? Wiem, że to głupie. Nie chcę się wycofywać, chcę być bliżej i bliżej, ale chyba osiągnąłem już maksimum możliwości. Znowu brzmię jakbym zauroczył się i chciał na siłę być z nią, jakbym chciałbym zastąpić jej chłopaka. W trakcie tamtej rozmowy też tak brzmiałem, jeszcze wyraźniej. Zabrzmiałem jakbym był zabujany po uszy. Ale to nie jest to... Po prostu chcę być przy niej, jak najbliżej, ponieważ ją kocham, ale nie w sposób w jaki chłopak kocha swoją dziewczynę. To coś innego... coś głębszego. Tak jakby nie brały w tym udziału hormony, nie wiem jak to określić. Nie znaczy to też, że nie postrzegam jej jak kobietę, bo postrzegam, ale to także jest coś innego... Nie mam pojęcia co mam na myśli...

Pierwszy raz od czasów dzieciństwa tak mocno ryczałem. Nawet nie wiem do końca dlaczego. Wypłakałem się za wszystkie lata. To wszystko we mnie uderzyło. To wszystko czego staram się nie zauważać w codziennym życiu. Staram się nie myśleć o tym, że ten sen kiedyś pryśnie, że Kotori chce mieć mnie na wyłączność, kiedy ja jej nie mam. Mimo, że nadal nie wiem do końca czego chcę, coś postanowiłem.
Postanowiłem, że będę żył dla niej. Ona mnie potrzebuje. Tak długo jak ona będzie mnie potrzebowała, tak długo będę. Kiedy tylko powie "Chcę, żebyś tu był." ja tam będę. Będę przekładał swoje dobro nad jej, mimo że ona tego tak bardzo nie chce. Będę to robił, ponieważ nie potrafię żyć normalnie. Dla siebie, ponieważ chcę mieć dowód, że żyję, że istnieje. Nie mam żadnego osobistego dowodu, ale odkąd chodzę z nią do szkoły, nie miałem problemu z derealizacją. Funkcjonuje normalnie tylko, dlatego że ona istnieje.

Mimo, że brzmi to jak kiepski melodramat tak postrzegam to ja. Nadal nie wiem jak rozwiązywać sytuacje, w których Kotori wyraźnie, skrajnie nie ma humoru i wiem, że może to przerodzić się w coś gorszego. Dotąd w takich sytuacjach drążyłem temat jednak niosło to za sobą wiele negatywnych skutków. W takich momentach często korzystałem, dowartościowywałem się, aby mieć pewność, że jestem jej potrzebny. Teraz wiem to na pewno, więc nie potrzebuję tego. Nadal nie wiem co dla niej jest lepsze. Boję się, że pomyśli, że jestem obojętny na jej problemy, kiedy na siłę będę próbował odwieść ją od tego tematu i od problemów. Jestem świadomy wielu rzeczy, których staram się nie ujawniać i udaję że tego nie widzę. Jestem osobą pesymistyczną, która często zaraża pesymizmem innych, osobą która przez zły dobór słów rani i wywołuje płacz u najbliższej sobie osobie.

sobota, 22 listopada 2014

"Na dobre i na złe", nowa stara strategia, Nika i rodzina.

I kolejny tydzień za nami. Kolejny przydługi i zajebiście męczący tydzień. Tydzień wypełniony najróżniejszymi emocjami. Od tych najbardziej pożądanych, po te bolesne.

Co do dzisiejszej muzyki. Grubson, oraz jeden utwór innego - japońskiego wykonawcy. Dlaczego znowu Grubson? Ostatnio znowu to on dodaje mi siłę, znowu jego kawałki trafiają w moje powiedzmy muzyczne potrzeby. Zwłaszcza, że to właśnie te utwory towarzyszyły mi podczas odsuwania się od klasy i to właśnie te słowa kojarzą mi się z pewnym hmm zjawiskiem, które dostrzegam u siebie. O tym niżej.
Pierwszy kawałek ~"Właściwy kurs" można odnieść idealnie do PGO, a momentami do Trójkąta.
Druga piosenka ~Haruka Tomatsu - "Courage" stanowiąca drugi opening do SAO 2 nie trafia, aż tak w moje życie, jedynie ociera się o nie zwłaszcza na początku. Natomiast nadrabia melodią.
Tyle wstępu.
Może dzisiaj polecę w sposób bardziej ogarnięty. Od poniedziałku. 

Jak pisałem w poprzednim poście postanowiłem odciąć się od mojej paczki całkowicie i odsunąć od klasy. Na rozpad paczki wpłynęły wcześniejsze wydarzenia, a jeżeli chodzi o całokształt klasy to stwierdziłem, że tak będzie lepiej. Już nie potrafię funkcjonować jak na początku gimnazjum. Dobrze mi z tym, że mogę posiedzieć spokojnie z boku, pomyśleć. Cenię spokój. Odezwać się mam do kogo. Moja klasa jest na tyle kochana, że kiedy tylko zobaczyła, że się dystansuje od razu zainteresowała się, ale nie w sposób nachalny. Co za tym idzie nie jestem samotny w klasie. Mam tyle towarzystwa ile potrzebuję. Właśnie w poniedziałek przyniosłem mangę do szkoły, którą czytałem sobie w wolnym czasie. Część klasy rzuciła się na mnie i nie dała mi jej przeczytać cały czas dopytując o co chodzi z tymi wielkimi oczami i czemu czyta się od prawej do lewej. Do paczki prawie się nie odezwałem. Dopiero wieczorem postanowiłem napisać do nich i powiedzieć jak ja to wszystko postrzegam i że koniec z tym wszystkim. Byli obojętni, całkowicie. Zabawne... A jeszcze tak nie dawno byli tacy chętni do nazywania się moimi przyjaciółmi do mówienia o miłości, a nawet stawiania mi ultimatum, albo oni albo Kotori... Nie przejąłem się tym jakoś bardzo, ponieważ od dawna to przewidywałem. 
Next, wtorek. Masakryczny dzień. W ogóle cały ten tydzień ledwo przeżyłem. Codziennie po 3 sprawdziany, zmęczenie fizyczne i psychiczne dawało się we znaki. Nawet zrobienie kilku głupich ćwiczeń pod koniec dnia było dla mnie problemem. Nawet nie wiem, kiedy minął ten dzień.
Czwartek natomiast to przepełnienie skrajnościami. Przez większość dnia humor pozytywny. Długa przerwa tego dnia, należała do najlepszych 20 minut ostatnich dni. Spędzając najpierw z Trójkątem, potem z samą Kotori świetnie się bawiłem. Aż do ostatnich sekund przerwy byłem z Kotori, odprowadziła mnie pod samą salę, ponieważ nie miała lekcji. Cała lekcja minęła z uśmiechem na twarzy nawet mimo faktu, że średnio miałem gdzie usiąść ze względu na to, że wszedłem ostatni. (Uroki 36 osobowej klasy.) A była to lekcja religii... Lekcja ta nie była stracona... Ale o tym za chwilę. Tak minął cały dzień, aż do wieczora. Byłem zmęczony fizycznie po wfie i zaorany psychicznie po całym tygodniu. Zamiast pójść na dodatkowy angielski, poszedłem spać. Obudziłem się ledwo ogarniając pisałem z Kotori. Los chciał, że coraz bardziej przestawałem ogarniać, a Kotori miała coraz gorszy humor. Można powiedzieć, że nastał ten gorszy moment, które zdarzają się kilka razy w tygodniu. Odpływałem coraz bardziej i nie rozumiałem co pisze do mnie Kotori. Postanowiłem iść spać, niestety Kotori źle to odebrała. Kiedy pisała do mnie, przepraszała, brała wszystko na siebie, ja nawet nie patrzyłem w telefon. Chwilę poleżałem, w między czasie z pracy przyszła moja matka. Kiedy udałem się do kuchni zażyć leki wspierające moje serducho matka naskoczyła na mnie, że ciągle się opierdalam, że na angielski coraz częściej nie chodzę, że ona w moim wieku to... Nienawidzę się kłócić, odpowiedziałem tylko, że skąd ona może wiedzieć ile ja haruje skoro jej nigdy w domu nie ma i wyszedłem. Skierowałem się do łazienki, pod prysznic. Kąpiąc się myślałem o tym wszystkim, w moim żołądku znowu się kotłowało. Już wychodziłem z łazienki, kiedy sięgnąłem po telefon w momencie, w którym wyświetlił się podgląd fragmentu wiadomości Kotori. Chyba najgorszy z możliwych, w którym obwiniała się za rozpad mojej paczki i utratę "przyjaciół". Mój organizm zareagował wyładowując wszystko w jednym momencie. Chwile potem znowu siedziałem na podłodze w łazience. Kiedy tylko trochę ogarnąłem Kotori już nie było. Zaspamowałem jej facebook'a i telefon. Jednak albo już spała, albo nie miała już siły...
W piątek nie przyszła do szkoły nie miała siły na to wszystko, a mój dzień minął w miarę normalnie.
Nawet dzisiaj w ciągu kilku godzin pisania z Kotori płakaliśmy ze śmiechu, potem wręcz odwrotnie, aby znowu rozpocząć bekową rozmowę i zakończyć w dziwny sposób... To się dopiero nazywa "razem na dobre i na złe".

Kotori ma dużo własnych problemów nie chcę być dla niej dodatkowym ciężarem, a wręcz przeciwnie chciałbym ją podnieść. Jak na razie z lichym skutkiem. Tak bardzo ją kocham, a ona chcę się odsunąć, abym nie tracił jeszcze więcej na tej przyjaźni... Mam nadzieję, że zrozumiała, że to ona jest najważniejsza, że to dla niej mogę poświecić całe moje życie. Przez notoryczne zmęczenie przestaje ogarniać, znowu zdarzają mi się głupie odpowiedzi i niezrozumiały dla innych (pisany) bełkot. Czuję się idiotą momentami. Mam w swoim życiu wzloty i upadki inteligencji można powiedzieć... Poznałem Kotori w okresie, kiedy potrafiłem wykorzystać swoją wiedzę, a teraz... jestem wrakiem. Jednak stanę się silniejszy! 

Szukałem dzisiaj czegoś w archiwum gg. Przeczytałem mimowolnie urywki ze starych rozmów z Niką... Urywki te zaowocowały wczytaniem się głębiej i nostalgią... Całkowicie inaczej to wszystko zapamiętałem... Mam zamiar w najbliższym czasie napisać do niej. Jakoś wcześniej nie było okazji, żeby jej podziękować i przeprosić za to co odwalałem pod koniec znajomości... Chciałbym to trochę naprawić, poprawić swój wizerunek... Zastanawiam się nawet czy nie spotkać się z nią, któregoś dnia i powspominać...

Wspomniałem wyżej o lekcji religii... Czyżby moja wiara wróciła? Nie potrafię na to odpowiedzieć. Ze względu na pewną okoliczność nasz katecheta, a dokładniej ksiądz mówił o przebaczaniu, o nastawianiu drugiego policzka... Dzięki temu zrozumiałem, że rolą katolika nie jest ciągłe bycie ofiarą, czarną owcą, która zawsze nadstawi karku. Nie o to chodzi w tym wszystkim... Owszem, powinniśmy (stfu! katolik powinien - nie zasługuję na takie miano) wybaczać, nie życzyć źle, nastawiać drugi policzek... Jednak robić to z rozumem. Jeżeli ktoś wbił nam nóż w plecy musimy wybaczyć mu, zrozumieć jego sytuację, nie żywić do niego urazy, nie życzyć mu źle, ale nie zapominać... Pamiętać co nam zrobił i mimo zawiści nie zaufać mu drugi raz w tak samo dużym stopniu. Pamiętać, ale nie nienawidzić, kochać, ale pamiętać zło. Oprócz tego oglądaliśmy film. "Bóg umarł". Serdecznie polecam. Pokazuje wiele, jeżeli ktoś potrafi czerpać z filmów to ten film jest skarbnicą. A przede wszystkim wygraną na argumenty katolika - 1 rocznikowego studenta z doktorem filozofii - zawziętym ateistą. Oprócz tego przewija się ok 3 wątkow pobocznych, które mają wpływ na finał filmu. Te 3 wątki to 3 osobne historie całkowicie różnych ludzi.
Jestem osobą, która zawsze wybaczy i wysłucha. Wiem jak dużo ryzykuję taką postawą, ale tak zostałem wychowany i nie potrafię żyć inaczej.

Jutro mój dziadek ma wyprawiane urodziny. Boję się trochę tego spotkania... Dlaczego? Moja rodzina się sypie. Lata odcisnęły swoje piętno. Moja ciociobabcia, z którą jestem tak bardzo zżyty ma już problem, żeby dojść do kościoła kilka ulic dalej, moja babcia walczy z białaczką 10 lat, ma wiele problemów zdrowotnych, a nawet zapomina jak się robi klopsy... dziadek też pamięć, nagłe zawieszki, po których następuje przypływ energii, przestaje ogarniać, mój tata traci wzrok, psychicznie też ledwo daje radę (To po nim prawdopodobnie odziedziczyłem problemy ze stresem.), moja mama też już doświadcza starzenia... Z młodego pokolenia jestem tylko ja i moja siostra... Która ma i będzie miała wszystko w dupie. Jakiś czas temu pisałem o mojej cioci. (Siostrze mojej mamy.) Moja siostra tak bardzo ją przypomina... Boję się, że to wszystko zostanie na moich barkach, udźwignięcie tej rodziny, opieka nad rodzicami, kiedy siądą... Mój wujek (Brat ojca.) ożenił się stosunkowo nie dawno będąc starszym od mojego ojca. Jego syn ma roczek... Kiedy kuzyn będzie w moim wieku, mój wujek będzie miał już 60 lat... Mój ojciec jest lekko po 40, a już dostrzegam znaki czasu... Współczuję kuzynowi...

sobota, 15 listopada 2014

Poczucie własnej wartości, paczka, Kotori.

POST SCRIPTUM NA POCZĄTKU, BO MOGĘ...
Kolejny przydługi post... Krótszych nie spodziewajcie się w przyszłości...

Co do muzyki. Praktycznie cały tydzień minął pod piosenkami Grubsona, ale nie mam siły dzisiaj wybierać utworów, dlatego wrzucę je później. Włączcie sobie w tło jakąś spokojną muzyczkę i jedziem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jeszcze miesiąc i 10 dni do Świąt... niesamowite jak ten czas szybko minął. Pamiętam jakby to było wczoraj, nasze pierwsze spotkanie z Kotori. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi jak blisko z nią będę nie uwierzyłbym. Nie uwierzyłbym, że komukolwiek zaufam w 100% a tak się stało i to w niespełna 5 miesięcy od pierwszej internetowej wiadomości...

W tym tygodniu wydarzyło się wiele, naprawdę wiele. Niektóre fakty pominę, ponieważ jest już późna godzina, a nie jest to na tyle istotne, aby o tym mówić.
Tydzień szkolny zaczął się w środę, wtedy także odbyła się akademia z okazji Święta Niepodległości. Przemilczę samo Święto. Nie mam ochoty pisać o tym jak bardzo Polacy są żałośni i jak bardzo nie potrafią korzystać z wolności... Dlaczego w ogóle mówię o tej akademii? Otóż było tam całe liceum. Także koleżanki i koledzy z dawnej klasy. Jak wiadomo na takich akademiach zawsze mówią to samo i nikt nie słucha. Tak było i tym razem. Zamiast tego dosiadłem się właśnie do starych znajomych. W tamtym momencie wydarzyło się coś dziwnego. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli mówić jak to ja się zmieniłem, jak to ja schudłem, jak to ja wyprzystojniałem, jak to mi pasuje nowy styl "pedalskiego metala". Poczucie własnej wartości +milion. Zwłaszcza, że były tam osoby, które za mną nigdy nie przepadały i raczej hejtowały, gdy tylko mogły. Ktoś mógłbym powiedzieć, że mówiły to ironicznie, ale ja wyczuwam takie rzeczy... wiedziałbym. To wydarzenie zapoczątkowało fale pozytywnej energii w moją stronę. Nagle koleżaneczki z byłej klasy zaczęły się ze mną przytulać na przywitanie i pożegnanie co jest zabawne, gdyż w gimnazjum zawsze byłem lekceważony... A mówią, że wygląd nie jest ważny w życiu. Także Kotori pomogła mi w dużym stopniu zwiększyć poczucie własnej wartości wskazując mi cechy mojego ciała, których nie dostrzegałem wcześniej... Wczoraj spoglądając w lustro zobaczyłem ciało całkowicie innego człowieka. Brzmi to dziwnie, wiem. Nie wiem czy schudłem, aż tak w ciągu tych 2 tygodni, kiedy to ostatnio przyglądałem się sobie, czy to subiektywna ocena, ale to jest dziwne. Dzisiaj mając ściągnąć koszulkę na plaży będąc z klasą zrobiłbym to bez żadnych przeszkód, kiedy to pół roku temu na wycieczce klasowej mimo ogromnej gorączki nie zrobiłem tego. Wstydziłem się. Moje podejście do ćwiczeń także się zmieniło. Teraz rzeczywiście dostrzegam postęp i mam motywacje. Do tego stopnia, że gdy tylko zaczynam się nudzić odchodzę od komputera i robię pompeczki, albo brzuszki... To jest dziwne, ponieważ wcześniej zmusić się do ćwiczeń było mi strasznie trudno. Moja kondycja się poprawia, siła także. Ta przysłowiowa i dosłowna. Przynajmniej fizycznie... psychicznie się okaże. Nadal mam problem ze stresem, ale coraz rzadziej mam skoki nastroju. Przestaję brać do siebie pewne rzeczy... Ale do tego dojdę.

Oceny jako takie. Największy szok to 5 wg. 4 z polskiego za rozprawkę. W sumie to wkurzyłbym się, gdybym jej nie dostał. Pracowałem praktycznie 2 dni po nocach żeby to napisać. Jakoś nie mogłem inaczej rozgryźć tematu. Nie potrafiłem napisać tego w inny, prostszy sposób. Jakoś tak wyszło. Mam ochotę iść do mojej starej polonistki i rzucić jej to w twarz. Przez całe 3 lata nie doceniała mnie i zniechęcała do tego przedmiotu i to bardzo skutecznie. Nadal siedząc na lekcji nie odzywam się, ani słowem, ponieważ tak nauczono mnie krytykując... Zabawne.

Znowu uaktywnił się u mnie tryb mangozjeba. Oglądam 4 serie jednocześnie i mam ochotę kupić kilka mang. Niestety funduszy brak, a zbliżają się święta i potrzebuje na prezenty. Mój apetyt na mangę zwiększa fakt, że zamierzam się odciąć trochę od klasy i obrać strategię jak pod koniec 3 klasy. Czytaj - muzyka i manga zawsze pod ręką na wypadek braku dobrowolnego towarzystwa; nie zamierzam się dosiadać do nikogo. Do tego też jeszcze wrócę. W tym szale wielu serii odnalazłem kolejne anime, które mogę zapisać na listę ulubionych. Jest nim Tokyo Ghoul. Tym razem nie będę opisywał moich odczuć, bo ten post jest już za długi. Ale oglądając pierwszy odcinek nawet nie zorientowałem się, kiedy zapadła noc, a ja wylądowałem na 10 odcinku... w jeden dzień. Łącznie 5 godzin bez przerwy. W podobnym stanie byłem tylko przy kilku seriach i to one stanowią listę ulubieńców w kolejności datowej:
- Zero no Tsukaima
- Shingeki no Kyojin
- No game, No life
- Sword Art Oline
i teraz Tokyo Ghoul.

W ten sposób dotarliśmy do piąteczku, piątunia. Dzień zajebisty, super humor. Koniec lekcji. Jako iż miałem dużo czasu ponownie poszedłem z moją hehe klasową paczką przez miasto i ponownie pożałowałem. Spotkaliśmy ich znajomego (Dowiedziałem się przy okazji, że mają już wspólnych znajomych i klub, który odwiedzają regularnie, ale to nieważne, ponieważ i tak zapewne nie chodziłbym z nimi.). Przedstawili mnie kulturalnie... w sposób który zaowocował tym, że przypomniało mi się całe gimnazjum pod negatywnym względem. Przez całe te pół godziny razem odezwałem się może z 2 razy, kiedy oni debatowali o wszystkim. W tym o Chomiczku... Po tym wydarzeniu postanowiłem, że kończę z nimi. Nie chcę znowu przerabiać takich samych tekstów jakimi darzyli mnie koledzy z poprzedniej klasy. Pewnie nadal będę z nimi rozmawiał, ze względu, że będą zagadywali itd. Jednak moje podejście będzie już całkowicie inne. Popełniłem błąd tak bardzo zamykając się w tej grupce. Skutkiem tego będzie fakt, że nie będę miał się do kogo odezwać na przerwie. No ale trudno. Od poniedziałku zawsze przy sobie będę miał mangę i słuchawki. Jak coś zawsze mogę się zamknąć w sobie i moim świecie.

I już ostatni temat na dzisiaj i chyba najważniejszy. Kotori. Mam wrażenie, że w tym tygodniu wkroczyliśmy na kolejny poziom przyjaźni. Jeszcze bardziej się otworzyliśmy. Dowiedziałem się bardzo dużo. Nawet rzeczy, które teoretycznie nie powinny mnie obchodzić jako przyjaciela. Ale chciałem to wiedzieć z ciekawości, a poza tym to zbliży nas jeszcze bardziej. Tak mi się wydaje. Czyli między nami jak najbardziej +++. Ale martwię się o nią. Ta mała i krucha istotka chce wziąć cały ciężar związku na siebie. Znowu. Jej chłopak jest specyficzną osobą. Potrzebuje, albo chce żeby się nim opiekowano. W sumie od początku była taka kolejność w ich związku. Doprowadziło to do tego, że Kotori szukała wsparcia u ćpuna, który robił jej pranie mózgu. Omotał ją, rozkochał, prawie zerwała z chłopakiem, prawie zdradziła... Najgorsze jest to, że to nadal się to ciągnie za nią... Wiem, że Kotori jest tak naprawdę silną osobą, za którą się nie uważa. Dostrzega same minusy swoich decyzji, nie patrzy obiektywnie. Nie jedna osoba nie dałaby rady... Dźwignęła to sama, potem upadła, ale znowu podniosła i tak kilkakrotnie. Za bardzo odbiłem w bok tematu... Wracając. Boję się, że historia może się powtórzyć. Dziewczyna nie może dźwigać swojego chłopaka, który nic nie rozumie. Lubię go, jest ciekawym człowiekiem, ale momentami nienawidzę za to, że jest taki bezradny. Zawsze bałem się związku, ponieważ jestem świadomy swoich słabości. Bałem się, że dojdzie do sytuacji w jakiej jest ten chłopak. Właśnie za to go nienawidzę, że mu odpowiada coś, przed czym ja chciałem uciec. Doszło do tego, że po 2 latach związku nie zna swojej dziewczyny pod pewnymi aspektami, a ja - internetowy przybłęda po kilku miesiącach znajomości, owszem. Z jednej strony cieszę się, przecież chcę wiedzieć o niej jak najwięcej z drugiej zaś strony czuję się dziwnie w takiej roli.
Dzięki temu wszystkiemu wiem gdzie moje miejsce w tym trójkącie. Chcę wspierać Kotori jak tylko mogę, być silnym i stałym jak mur, nie chcę dopuścić, żeby błędy przeszłości wróciły w nowym wydaniu.
Moje obawy są wzmacniane przez fakt, że Kotori ma problemy zdrowotne. Dodatkowo stres, walka z samą sobą i jeszcze chcę dźwignąć swoją miłość, która powinna dawać jej siłę...

niedziela, 9 listopada 2014

Mroczny tydzień.

Praktycznie przez cały tydzień myślałem o napisaniu posta. Ze względu na dużą ilość najróżniejszych emocji i ze względu na fakt, że ten tydzień należał do tych gorszych. W sobotę praktycznie wegetowałem, ale miałem humor na dostatecznie pozytywnym poziomie i nie chciałem myśleć o tym wszystkim i schodzić poniżej poziomu 0. Jednak nadal miałem ochotę coś napisać stąd mój post tematyczny. Ktoś mógłby powiedzieć, że mocno się rozpisałem, ale to i tak nie jest szczyt moich możliwości. Kiedy mam przypływ weny mogę pisać przez pół dnia na jeden temat, a post byłby jakiś 3 razy dłuższy. Myślę, że takowe posty będą pojawiały się częściej.

Jak już mówiłem ten tydzień nie był szczęśliwy, ale nie uważam go za mega straszny. Mogło być gorzej. Mimo faktu, że powróciły problemy o podstawie nerwicowej. Tak. Jestem już pewny to nerwica lękowa. Wiele na to wskazuje chociażby auto-nakręcanie choroby, czy działanie leków na stres. Jednak nie chcę o tym teraz pisać, ponieważ już poruszałem ten temat, a póki nie będę miał diagnozy lekarskiej nie chcę za bardzo się zagłębiać. To schorzenie o podstawie psychologicznej praktycznie nakręca się samo, więc myślenie o tym, czy czytanie pogarsza sytuację. Znam już podstawy, które powinny pomóc mi nie bać się lęku i ta wiedza musi mi wystarczyć. Strach przed lękiem, brzmi to paradoksalnie, ale taka prawda. Na początku nawet mały stres powodował, że myślałem o tym wszystkim coraz bardziej i bardziej, stres wzrastał, a z tym objawy. Błędne koło. W tym tygodniu miałem kilka ataków o podstawie odruchu wymiotnego jeden z nich zakończył się, po raz pierwszy prawdziwym pawiem. Jednak sam tego chciałem. 5 odruchów wymiotnych nie pomogło, a stres wzrastał co za tym idzie postanowiłem, że jeżeli rzygnę będzie najrozsądniej. I zadziałało. Po tym upadłem na podłogę, na której spędziłem kilka minut. Dopiero wtedy pozbierałem się i odpisałem Kotori. To właśnie z nią wtedy rozmawiałem o cięciu się, cierpieniu, śmierci... To właśnie myśl, że mogę ją stracić, myśl, że kiedy ona zniknie znowu będę sam, że znowu będę się bał chodzić do szkoły nakręcił moją psychikę i tak to zaowocowało. W mojej głowie znowu pojawiły się myśli o śmierci. Znowu myślałem o tym jak zginąć, żeby bliscy nie cierpieli, żebym mógł zniknąć... Pomyślałem nawet o  zbiorowym samobójstwie... To straszne. 2 dni później pomyślałem, że nie mogę zginąć. Nie mogę zniknąć, ponieważ to znaczyłoby, że męczyłem się niepotrzebnie, że moje życie nie miało sensu. Chcę zginąć ratując kogoś. Nie wiem jak, ale wiem że jeżeli będę miał skoczyć pod pociąg ratując dziecko zrobię to, jeżeli zobaczę drechów kopiących kogoś, rzucę się mu na pomoc. Przynajmniej tak wtedy pomyślałem. Jestem świadomy swojego tchórzostwa i nie wiem czy tego dokonam kiedykolwiek. Dodatkowo poczytałem na temat oddania organów. Kiedy tylko skończę 18 zapisuję się na listę dawców. Chociaż po śmierci przydam się komuś. Mam nadzieję, że ta osoba nie zmarnuje życia...

W zeszłym roku objawom nerwicy towarzyszyła derealizacja. Nie chcę mi się opowiadać na czym polega zwłaszcza, że już to pisałem. Niestety nie wiem kiedy i nie ogarnąłem porządnie tytułu, więc nie odnajdę tego. W skrócie derealizacja – zaburzenie psychiczne określające różnego rodzaju odczuwanie zmian otaczającego świata. Osoba dotknięta derealizacją ma poczucie jakby otaczający ją świat był w jakiś sposób zmieniony, nierealny, oddalony... Charakterystyczne w dużym stopniu przy schizofrenii i w mniejszym przy nerwicy. Jest to coś strasznego, męczyłem się, jedynym ukojeniem był blog i... pisanie z Niką. Zabawne... Na szczęście tym razem "choroba" ta nie męczy mnie prawie w cale. Kiedy jestem już bliski popadnięcia w nią myślę o Kotori... O tej prawdziwej Kotori, a nie jak w tamtym roku o literkach pojawiających się na ekranie monitora. Nie jest to kolejny obraz osoby w mojej głowie, tylko realna osoba, której na mnie zależy. Dlaczego nie rozmawiałem z Niką w szkole, mimo że chodziliśmy do jednej klasy i widzieliśmy się codziennie? Byłem aż tak bardzo nieśmiały? A może dlatego, że to nie była ta sama Nika, którą tak dobrze poznałem przez sieć, którą stworzyłem w mojej głowie... Kiedy pokazałem bloga Kotori bałem się, że dojdzie do takiej samej sytuacji jak w wypadku Niki, ale tak się nie stało. Moje uczucia względem Kotori są stałe, niezmienne... Kocham ją. Tak małe stworzenie dało mi dowód na to, że nasz świat jest prawdziwy, a ja jestem potrzebny. Może dlatego tak dążę do kontaktu z nią, chcę zagłębić się w ten świat, chcę czerpać z niego miłość i szczęście. Przecież to jest najważniejsze.

Znowu zacząłem stresować się szkołą, ocenami... Mam problem z jedzeniem. Rano nie mogę niczego przełknąć, obiad jadam w porcji 1/4 tego co kiedyś, natomiast w nocy jem dużo, ale same rzeczy typu chleb z masłem... W wakacje ważyłem 68 kg. dzisiaj jest to już 59,5... Schudłem prawie 9 kg w ciągu 2,5 miesiąca... Jestem coraz wyższy, coraz bardziej tracę na wadzę, prawie nie jem owoców i warzyw. Już teraz rano i wieczorem połykam po 5 tabletek. Witaminy i na odporność. Jeżeli nie ogarnę organizmu to źle to się skończy...

W ciągu tego pół roku zmieniło się wiele. Nie tylko w moim charakterze i podejściu do świata, ale także w potrzebach (?). Nie oszukujmy się, kiedyś byłem mega zboczony. Nadal walę zboczonymi tekstami w towarzystwie itd. jednak to nie jest to samo. No obu blogach pisałem o masturbacji jak o czymś zwyczajnym, normalnym, codziennym, jak o czymś bez czego nie wyobrażam sobie życia... Dzisiaj moje podejście się zmieniło praktycznie całkowicie. Zacząłem postrzegać to jako rzeczywisty grzech, nie jako coś wymyślonego przez klerów. Dzisiaj widząc, że dziewczyna z klasy ubrała duży dekolt nie myślę "O! Będę miał na co patrzeć na matmie." tylko "Boże, znowu ubrała się jak kurwa.". Nie wiem z czego to wynika, może z dojrzałości, może z presji społeczeństwa, psychiki, a może z faktu, że zawiodłem się na wielu rzeczach.
Wyżej piszę o grzechu... Nadal jestem zawieszony... Nie wiem co myśleć o tym wszystkim. Gdzie jest mój Bóg? Długo nie wracałem do tego tematu i nic się nie zmieniło. Nadal chciałbym wierzyć, ale całkowicie straciłem Boga z oczu. Oślepłem... Mimo to modlę się. Modlę się codziennie. O co? O nic. Ojcze nasz... raz, czasami drugi, czasami Zdrowaśka... To taki odruch powiedzmy bezwarunkowy. Zbliżając się do łóżka zamiast się położyć klękam do modlitwy. Kiedy zaczynam się modlić i przypominam sobie "Przecież nie wierzę w Boga.", kładę się spać to nie mogę zasnąć, cały czas mam świadomość, że o czymś zapomniałem, że nie zrobiłem czegoś ważnego... Dlaczego moja wiara wisi w nieważkości... Ani w jedną, ani w drugą...

sobota, 8 listopada 2014

Trzeci Antychryst; Michel de Nostredame.

Dzisiaj post tematyczny. Może temat niezbyt rozbudowany, ale natknąłem się na niego w odmętach Internetu i postanowiłem, że o tym napiszę.

Przy okazji tego posta zagłębiłem się w archiwum tego bloga jak i poprzedniego szukając pewnych informacji... Nie znalazłem niczego mimo, że byłem przekonany o tym, że pisałem kiedyś o Nostradamusie. Tak. On, a raczej jego przepowiednie są tematem dzisiejszego posta. 4 lata temu miałem jazdę na to wszystko, po tym jak niby przepowiedział "I wtem wielki ptak metalowy upadnie, a na nim znajdować się będą osoby ważne kraju niezwyciężonego, a na kraj ogarnięty chaosem i żałobą, wrogi najeźdźca ze wschodu uderzy..." oraz "Wielki ptak upadając rozdzieli dwóch braci z jednego łona poczętych". Oczywiście przepowiednia ta zwiastować miała Katastrofę Smoleńską, po której słowa te zyskały rozgłos. Kiedy cytat obiegł całą Polskę, okazało się, że został on zmyślony na jednym z forów internetowych.

Jednak inne przepowiednie Michel'a de Nostredame zwiastowały wiele ważnych wydarzeń w historii, teraźniejszości, oraz ostatecznej przyszłości. Zacznijmy od początku.
Nostradamus narodził się 14 grudnia 1503 r. w Prowansji. Był on wybitnym lekarzem, matematykiem i astrologiem. Po ostatnim zapewne domyślacie się, że czytał on przyszłość właśnie z gwiazd. Z pochodzenia Żyd, jednak "bawił się" w Okultyzm. Mimo to wierzył w Boga i jemu zawdzięczał swój talent do rozszyfrowywania ruchów gwiazd. Spisywał on swoje obserwacje w postaci rymowanych czterowierszy grupowanych po sto centurii. Nie wszystkie zostały odnalezione, a nawet te odnalezione są bardzo trudne do objaśnienia. Pisane w 3 językach i szyfrem. Aby odkodować ich znaczenie potrzebna jest duża wiedza nie tylko językowa, kulturowa i obyczajowa jego czasów, ale także matematyczna i historyczna. Do najważniejszych z jego przewidywań należą: śmierć ówczesnego króla Francji Henryka II Walezjusza, Wielki Pożar Londynu w 1666, epidemię dżumy, atak terrorystyczny 11 września 2001, w tym zniszczenie "dwóch szklanych gór i pałacu" 3 Wojny Światowe, 3 antychrystów zwiastujących Apokalipsę i przybycie biblijnego Antychrysta. Na tych ostatnich skupię się najbardziej.

Michel mówił o 3 antychrystach.
Imię pierwszego zakodował w nazwach trzech niewielkich miasteczek w południowo-zachodniej Francji. Są to: PAU, NAY, LORON. Mówi on o tych miastach jak o żywych osobach i zapisuje ich nazwy z dużych liter. Antychryst miał być urodzony niedaleko Włoch, miał on doprowadzić swoje cesarstwo do kompletnego zniszczenia i osoba ta miała być bardziej znana jako rzeźnik niż człowiek szlachetny. Umiejętnie przestawiając litery w anagramie PAU NAY LORON – uzyskujemy NAPAULON ROY czyli... Napoleon Król. Napoleon Bonaparte był półkrwi Włochem, urodził się na Korsyce (a więc niedaleko Włoch) i rzeczywiście doprowadził Francję (a przy okazji Polskę) do ruiny.
Drugi, można by powiedzieć oczywisty Antychryst Nostradamusa nazywa się Hiƒter gdzie literka „s” pisana była gotycką czcionką nawiązując do rzeki Dunaj, która w czasach Nostradamusa nazywała się Ister. Dunaj reprezentuje także mityczną osobę, która miała urodzić się nad brzegiem tej rzeki w krainie zwanej przez Rzymian Noricum. Noricum to dzisiejsza Austria, a w mieście Linz nad brzegiem Dunaju urodził się... Adolf Hitler. Nostradamus w sposób proroczy pisze, że symbolem Hiƒtera będzie złamany krzyż (czyli swastyka) i że będzie on polował na ludzi Irale (co jest anagramem słowa Izrael) i wrzucał ich do wielkich pieców. Można się domyślać o kogo chodzi...
I wreszcie trzeci Antychryst. Król zniszczenia. Ma on przyjść z daleka i zejść na Ziemię wprost z chmur w roku 1999, w miesiącu wrześniu. To kolejny anagram Nostradamusa i jeśli zapiszemy go jako odwrotność, zamiast 1999 uzyskamy 9111. Czyli 9.11.1 – 11 wrzesień 2001 roku. - dzień ataku na USA przez Al-Kaidę. Trzeciemu Antychrystowi Nostradamus również nadał imię i jest nim Mabus. Żyje on wśród nas, a jego imię po rozwikłaniu anagramu pasuje do wielu prominentnych osób. Wśród nich jest Osama bin Laden, ale także Barack Obama. W odróżnieniu od poprzednich Antychrystów Mabus zginie jako pierwsza ofiara konfliktu, który zamieni się w III Wojnę Światową. Setki narodów ma się wtedy zjednoczyć by walczyć z trzema Wschodnimi królami, knującymi w tajemnicy przeciwko Zachodowi. Wojna ma się rozpocząć w mieście, którego jeszcze nie ma na mapie (czyli nieistniejącym w czasach Nostradamusa) na szerokości geograficznej 45 w kraju zwanym Americh lub Amorica. Atak ma nastąpić wprost z nieba na puste góry zbudowane przez człowieka (wieżowce), które zamienią się w ognisty kocioł pełen odłamków... Autor piszę też, że ostatni antychryst zwiastujący Apokalipsę przybędzie ze wschodu i będzie wyznawcą Islamu lub nawet muzłumańskim przywódcą. Wielu historyków twierdzi także, że samo imię Mabus nie jest określeniem 3 antychrysta, ale Nostradamus miał go użyć w odniesieniu do żyjącego w jego czasach niderlandzkiego malarza Jana Mabuse.

Nic nie jest pewne i specjaliści mogą się mylić jednak z posiadanych aktualnie informacji mogę śmiało wyciągnąć teorię, że 3 antychrystem był Osama bin Laden. Zginął on co pociągnęło za sobą powstanie Państwa Islamskiego i rozpętanie III Wojny Światowej. Zostaje jeszcze kwestia 3 króli wschodu. Rosja (Putin Antychrystem?), Chiny, Mongolia/Kazachstan? Nie za proste? A może Bliski Wschód? Irak, Syria jako podstawa Państwa Islamskiego? Możliwe. Pozostaje czekać.

Jeżeli tak, to zastanawiający jest fakt, że bin Laden ostrzegał świat przed organizacją ISIS (Teraz Państwo Islamskie). Nie groził, ale ostrzegał świat, że Al-Kaida nigdy nie posunie się do tego, do czego jest zdolne nie posiadające ŻADNYCH zasad ISIS...

W historii świata pojawia się wielu jasnowidzów, jedni bardziej skuteczni, drudzy mniej. Uważam, że postać  Michel'a de Nostredame zasługuję na dużą uwagę. Mało prawdopodobne jest, aby tak bardzo trafiał, lub żeby ktoś tak się babrał w tym wszystkim, aby sfałszować tak dokładnie te wszystkie dokumenty...

niedziela, 2 listopada 2014

Dobro i zło, rodzina.

Wiem, że posty miały się pojawiać raz w tygodniu, ale nie mogę się powstrzymać pewne myśli mnie rozsadzają. Jak wiecie wyjechałem na ten weekend do Barczewa, na grób mojego wujka. Spędziłem tam jedną noc. Jednak zanim konkrety trochę o sytuacji rodzinnej. Raczej 2 wątki rodzinne, które odgrywały ważną rolę w tej wycieczce. Mój kuzyn - syn zmarłego wujka siedzi w więzieniu, o mało nie otarł się o tytuł recydywisty. Ma na koncie pobicia, kradzieże i takie tam. Drugim wątkiem jest kłótnia pomiędzy moją matką, a ciocią. Moja mama zawsze była przy śp. babci, opiekowała się nią za życia jak i grobem po śmierci. Natomiast ciotka zawsze bardziej interesowała się sobą, imprezami i swoimi problemami. Jest to osoba, która kombinuje i nie okłamujmy się, wychowuje dzieci na pozerów, które nic nie osiągną własnoręcznie, pójdą w ślady rodziców. Jakieś 2 lata temu zarzuciła ona mojej mamie, że ta nie interesowała się matką, a teraz grobem. Te słowa tak bardzo dotknęły ją, że od 2 lat nie odzywają się do siebie. Chyba rozumiecie wprowadzenie, a więc...

Dojechaliśmy, przywitaliśmy się z wdową po wujku, moją kuzynką i z jej chłopakiem. Wchodzimy do pokoju, a tam kto siedzi? Jak się domyślacie siostra mamy, z córką (6 lat). Moja kuzynka tak to zaplanowała, że żadna z nich nie wiedziała, że druga tam będzie. Jak się domyślacie atmosfera zrobiła się ciężka. Jak to bywa na takich rodzinnych spotkaniach wszyscy się spili. Mojego ojca tak ciachnęło, że poszedł spać. Ja zacząłem się bawić najpierw z psami, których tam gromada, a potem z tą 6 latką. Wielu moich znajomych nazywa mnie pedofilem, po części przez to, że jako jedyny w byłej klasie lubiłem dzieci, lajkowałem jakieś strony na facebook'u o treści Lolicon (Dzieci w anime.) najpierw tak po prostu ze względu na moją słabość do słodkich rzeczy, a potem już dla beki, kiedy zostałem nazwany pedofilem. Trochę w tym racji jest. Kocham dzieci, uwielbiam bawić się z nimi i ich naiwność, fakt, że mogę być jakimś autorytetem, może to wydawać się dziwne, ale niejednokrotnie z dziećmi bawiłem się lepiej niż z rówieśnikami. Może jeszcze nie wyrosłem z dzieciństwa. Wracając do tematu. Bawiłem się z nią i wygłupiałem, za taką połówką ścianki. Po drugiej stronie rozmawiali pozostali. Słuchałem ich bardzo dokładnie. Pod wpływem alkoholu nawiązał się temat zmarłego wujka i mojego kuzyna. Niesamowite ile jest miłości w matce do syna. Po tym co ten chłopak zrobił, po tym jak prawie udusił matkę i zdemolował dom ona nadal go kocha. Nadal go broni i usprawiedliwia na wszelkie możliwe sposoby. Szczerze wzruszyłem się, kiedy to wszystko mówiła. Wiedząc, że przyjedziemy zostawił dla mnie utwór, który słyszycie w tle. K2 - 1 moment. Zostawił także piosenki dla prawie każdego. Jest to utwór dość popularny jednak kiedy dobrze się wsłuchałem zrozumiałem, że ten młody utalentowany chłopak - samouk, który pięknie rysuje, lepiej od niejednego pseudoartysty nie jest głupim człowiekiem. On tylko próbował się odnaleźć. To małe i urocze miasteczko pod Olsztynem, w którym się wychował nie ułatwiało tego. Wychował się w trochę patologicznej rodzinie, bieda piszczy, złe towarzystwo... Kilkakrotnie brał winę za swoich "kolegów". Może to kłamstwo, ale jeżeli nie? Dlaczego to zrobił? Zmusili go? Możliwe, a może on nie radził sobie ze sobą i stwierdził, że tak będzie lepiej... Wiem, że ciął się. Ciął się bardzo. Dzisiaj ma tatuaże w tych miejscach, aby nie było widać blizn... To jest straszne. Im dłużej wsłuchuję się w ten utwór odnajduję kolejne aluzje do naszej rodziny, lub jakiejś historii, którą słyszałem o nim... Zabawne, przecież tego nie napisał, autor nie mógł stworzyć tego w zamyśle. A może to ja nadinterpretuję fakty... Chciałbym kiedyś z nim porozmawiać.

Dzięki temu wszystkiemu zrozumiałem, że nie mogę oceniać ludzi. Nie mogę mówić, że człowiek jest zły, znając tylko relacje innej osoby. Nie znając człowieka nie mogę znać jego intencji. Życie jest pełne mądrych i głupich ludzi, nie można ich dzielić na dobrych i złych. Mimo wszystko robię to, ponieważ tak mi łatwiej. Jeżeli osoba nie jest zła, to czemu się tak zachowuje publicznie, robi takie wrażenie wokół...