Wczoraj robiąc porządek w podręcznikach starych znalazlem książkę, z która w sumie tez wiąże sie ciekawa historia.
Otóż u nas w Toruniu w dzielnicy, na której mieszkam co roku na dzien dziecka organizowany jest przez oratorium, ktore należy do kosciola michayland, czyli mega wypasiony festyn dla dzieci. Zawsze rozpoczyna sie mszą, na której rozdają losy i o 15 za losy dostaje sie tam jakieś zabawki itd. Zakres jest dość duży: od piłek dla małych dzieci po ps vita itd, więc z chęcią 2 lata temu wziąłem w tym udział jak co roku. Ponieważ wtedy miałem zastój wiary i prawie całkowicie przestałem wierzyć przed msza ukleklem i powiedziałem w duszy: "Boże, jeżeli tam jesteś daj mi jakiś znak". Wiem, ze to było głupie, ale 2 lata robią różnice w rozumowaniu. Tak więc zdobyłem los i o tej 15 idę po nagrodę... Dostaje w ładnej torebce od prezentów i z podejrzeniem ze jest tam dezodorant lub coś w tym stylu zaglądam, a tam książka... "Nie jesteśmy sami. Znaki Stworcy na Ziemi". Po prostu mnie zamurowało. Lecz dużo to nie dało, znowu po paru tyg oddalilem sie od Boga. Na początku tego roku ponownie po dlugiej przerwie byłem w Kościele i modlilem sie o moją wiarę... I ponownie dowody, swiadectwa itp jeden po drugim do mnie docierały po prostu byłem w szoku... Lecz jak to bywa znowu sie oddalilem. Jednak postanowiłem w te wakacje zawalczyć bez żadnych świadectw o moją religijność. Zobaczymy jak to będzie.
Jak to jest z moją wiarą? Otóż ja wierze w Boga, ale nie wierze w Kościół... Kościół stał sie hmm instytucją? Jeżeli mozna to tak nazwać i opiera sie na zysku. Może kiedyś Kościół nawróci sie... Nie ze wszystkim sie zgadzam co głosi nasza religia. I nie chodzi mi tylko o zasady i np to ze masturbacja jest grzechem, lecz o najróżniejsze rzeczy i podstawy wiary. Wątpię ze Ewangelia zwłaszcza Nowy Testament przetrwał przez tyle wieków bez naruszenia i uważam, ze jest bardzo przekłamany. Niestety. Sadzę, ze człowiek powinien w sobie szukać Boga i samemu stwierdzać co jest dobre, złe, co jest grzechem, a co błogosławieństwem. Nie chodzi mi tutaj o dostosowywanie zasad na swoją rękę, ale o szukanie w sobie prawdy i jeżeli ktoś dojrzeje i dostrzeze Boga w sobie nie będzie musiał na ślepo słuchać zasad głoszonych przez Kościół tylko sam będzie je znał i ustalał, nie zawsze na swoją rękę, lecz zawsze na ręce i chwałe Boga i zgodnie z sumieniem i duszą.