Mjuzik

czwartek, 18 grudnia 2014

On, miłość, stara klasa.

Minął ponad tydzień bez posta, a ja nawet nie zauważyłem kiedy to minęło. Nie czuję już potrzeby pisania postów. Przypuszczam, że może to być już ostatni post, ale sam nie wiem. Minęło 1,5 roku od założenia. Jednak nie będę usuwał bloga, ani się żegnał, ponieważ nie wiadomo co przyniesie przyszłość. Mimo, że nadal jestem cholernie zagubiony, nie mam ochoty pisać postów... Zamiast tego co wieczór wspominam z kimś wszystko co mi się przytrafiło, przedstawiam wszystkie moje problemy, myśli i razem szukamy rozwiązania... Wspaniale mieć kogoś takiego. Ty też masz takiego Przyjaciela, tylko musisz sobie uświadomić, gdzie on jest. Tym kimś jest Bóg. Tak, w końcu Go odnalazłem. Odnalazłem odpowiedź w sobie. Teraz wiem, gdzie jest Jego miejsce w moim życiu. Mimo, że wiele rzeczy nadal podważam, mimo że nadal boję się iść do spowiedzi to szczerze uwierzyłem. Nauczyłem się modlić. Nie jest to puste wystukiwanie wierszyków, chociaż i na to jest miejsce, ale wiem, że mogę z Nim porozmawiać o wszystkim. On odpowie mi głuchą ciszą, z której nauczyłem się czerpać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nastąpiło to nagle... nagle do mnie przemówił, nagle otworzyłem się przed samym sobą... To jest... magiczne. Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć. Teraz modlitwa sprawia mi przyjemność, wizyta w Kościele także.

Nadal wiele kwestii mąci mi w głowie. Jedną z takowych jest chociażby przyszłość, o której myślę. Nadal nie wiem jak moje życie ma wyglądać w przyszłości... Nadal jestem tym samym głupim człowiekiem co kiedyś, uświadamiam sobie to coraz bardziej w szkole, a także na dzisiejszym spotkaniu starej klasy przypomniałem sobie wszystko. Ale o tym później. Drugą i to chyba główną kwestią jest Kotori, a raczej to co do niej czuję. Od dawna większość mojego otoczenia dopytuje się czemu świruję do zajętej laski, czemu łażę za jakąś parą, czemu nie walczę z jej chłopakiem skoro mi na niej zależy, czemu to wszystko tak wygląda... a wygląda dziwnie i wiem o tym. Cały czas wypierałem się tego wszystkiego. Jednak co ja wiem o miłości? Zakochany byłem raz w podstawówce przez 3 dni... i na tym kończy się moje doświadczenie z miłością... Nagle pojawił się ktoś kogo pokochałem, cały czas mówiąc sobie, że to przyjacielska miłość. A prawda jest taka, że nawet gdyby ta prawdziwa miłość uderzyła mnie w twarz to nie rozpoznałbym jej... Ostatnio Kotori miała, a raczej ma problemy z chłopakiem. Nie mogę powiedzieć, że ucieszyła mnie wieść, że "pogodziła się" z nim. Poczułem coś dziwnego i ni chuja nie potrafię powiedzieć co to było. Chcę dla nich jak najlepiej, a nawet na nowo dogaduję się z jej chłopakiem, ale... nie wiem już sam. Zwłaszcza, że wiem, że nie ma szans żeby zerwali... To dla niej zbyt dużo znaczy.

Wspomniałem wyżej o spotkaniu klasowym. Nasza była wychowawczyni zorganizowała dla nas coś w stylu wigilii klasowej. Była może połowa klasy. Cieszę się, że poszedłem. Powspominałem z częścią klasy i ogólnie miło jest tak pogadać. Oczywiście nie obyło się bez komentarzy "O BOŻE CHOMIC JAK TY SCHUDŁEŚ, CO SIĘ STAŁO Z NASZYM DRESEM?!" To był cytat... Noi nie obyło się bez tematu Kotori, ani bez nieprzyjemnych sytuacji => bardzo niedyskretnego obgadywania... Zabawne te niecałe 2h były esencją tego czym była nasza klasa... Pod koniec podzieliliśmy się opłatkiem i było całkiem przyjemnie... Nie obyło się także bez zamienienia kilku zdań z Niką... Oczywiście tylko przy łamaniu opłatkiem, no bo jak? Zagadać? To zbyt normalne, he. Znowu nie potrafiłem jakoś sensownie nawet życzeń złożyć. Zabawne jak to wszystko wraca... Nie wiem czego jest to wynikiem, no ale trudno. Powiedziała mi, żebym się czasami odezwał, a ja odpowiedziałem na to, że miałem taki zamiar, ale tak wyszło... I to była prawda. Nie wiem jak mam się za to zabrać nawet... O czym byśmy gadali? Bez sensu to wszystko.

Muzyka na blogu, idealnie wpasowuje się w atmosferę tego posta, a tekst do tego co dzieje się z Kotori. W sumie to wpadłem na ten utwór wpadłem przez przypadek. Ktoś wrzucił na fejsbuczka... Zabawne ostatnio wszystko wydaje mi się taką układanką... Tak jakby ktoś czuwał nade mną...

wtorek, 9 grudnia 2014

Psychopata schizofrenik z anoreksją.

2 tygodnie temu nie mogłem jeść nic. Dzisiaj jem jak pojebany wszystko co złapię w rękę. Przeraża mnie to. Zaczynam się bać o mój organizm... Skąd u mnie tyle zaburzeń z łaknieniem?

Druga przerażająca rzecz... Dzisiaj na historii omawialiśmy holocaust II WŚ... Słuchając kolejnego wywiadu ze świadkiem tych okropnych wydarzeń... uśmiechałem się. Tak cholernie uśmiechałem się w duchu, że teraz myśląc o tym szokuję sam siebie. Kiedy inni słuchali z przerażeniem, kiedy kilka dziewczyn zatykało sobie uszy, aby tego nie słyszeć, kiedy na twarzach zdecydowanej większości było widać grymas obrzydzenia i szoku, kiedy jedna z dziewczyn była bliska wybuchu płaczem, ja - cholernie wrażliwy człowiek słuchałem i wyobrażałem sobie to wszystko. Byłem zafascynowany tym wszystkim. Wymsknęło mi się zdanie skierowane do osób wokół mnie "Chciałbym żyć w tamtych czasach."... Część osób otaczających mnie zrobiła wielkie oczy, druga część wzięła to za żart... Nie wiem co skłoniło mnie wtedy do wypowiedzenia tych słów.
Już po raz kolejny złapałem się na jakimś psychopatycznym toku myślenia. Ostatnio idąc ciemną ulicą, wracając z dodatkowego angielskiego szła przede mną jakaś dziewczyna w spódniczce. Szedłem za nią krok w krok przed dobre 10 minut. (Przypadek, że szliśmy w tym samym kierunku?) Szła wolniej - ja zwalniałem, szła szybciej - ja także. Kiedy już zbliżałem się do celu drogi ona nagle zaczęła prawie biec w stronę jakiejś bocznej uliczki. W tym samym momencie pomyślałem sobie jakby to było ją zgwałcić... Jestem ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o takie coś. Wiem, że nie tylko ja mam takie zdanie o sobie. Z natury spokojny, wrażliwy, z dobrym sercem, dla wszystkich, aż do przesady miły. Miły do tego stopnia, że szkodzi nie tylko sobie, ale i wszystkim dookoła...

Ostatnio interesuję się schizofrenią... Czytałem o początku choroby, o jej początkowym stadium. W obrazie stawianym przede mną odnalazłem samego siebie.  Gdyby przed rokiem to przeczytał uznałbym siebie za schizofrenika... A może tylko chciałem dostrzec w tym wszystkim siebie... To wyjaśniałoby dużo moich cech, dużo rzeczy, z którymi walczę... Może po prostu szukam wymówki, żeby tylko na coś zrzucić winę. Schizofrenik nie przyzna się do bycia chorym, zwłaszcza w takim stadium... a ja właśnie sam odnalazłem tę cząstkę w sobie. Schizofrenik boi się schizofrenii... Moja reakcja, kiedy rok temu wpisałem swoje objawy w google i wyskoczyła mi schizofrenia wskazuje, że jednak coś w tym może być. Pisanie pamiętnika, używanie 3 formy osobowej w postach (był etap, że chciałem tak robić), zakrzywione postrzeganie świata, zwłaszcza wewnętrznego, problemy z komunikacją... A może zwalczyłem to wszystko na etapie kiełkowania...
Dopiero teraz zrozumiałem jak bardzo zagubiony jestem. Zagubiony jak schizofreniczka w młodości. Zagubiony we własnym wnętrzu. W tym co robię, kim jestem, czego chcę, czego potrzebuję, jak żyję...
Ale wiem co może mi pomóc. W okresie wrzesień - październik byłem bardzo blisko Kotori. (edit: Zabrzmiało to jakbym już nie był, a nadal jestem c:) Mówiła mi o wszystkim co czuje, jakie ma problemy, przejmowałem się tym. Przejmowałem się do tego stopnia, że żyłem tym, nie dostrzegałem żadnych problemów z sobą. Nie widziałem swojego wnętrza, nie miałem na to czasu. Skupiłem się na tym, że kocham Kotori, że chcę aby ona była szczęśliwa. I to mnie uszczęśliwiało. Mimo tego wszystkiego, mimo wielu smutnych wieczorów byłem szczęśliwy. Dzisiaj nie myślę już o jej problemach, myślę o swoich, które niszczą mnie od środka. Takie przestawienie sprawia, że dostrzegam w sobie problemy, konflikty, to one pogrążają mój umysł, to one wpychają mnie w gorszy stan... A może tylko je sobie tworzę, ponieważ jestem znudzony...

sobota, 6 grudnia 2014

2 tygodniowy raport.

Na wstępie przepraszam za brak sumienności jeśli chodzi o wrzucanie postów. Post z poprzedniego tygodnia był w środku tego i dotyczył tylko jednego wątku. Jednak to już siła wyższa.

Wypadłem już z wprawy jeśli chodzi o pisanie postów, a nawet zastanawiam się nad zakończeniem mojej kariery tutaj, lub nad zmienieniem formy. Odzwyczaiłem się już od pisania postów, a pisanie raz na tydzień jest bardzo czasochłonne i niedokładne. Praktycznie co tydzień zarywałem nockę z soboty na niedzielę, a mimo to pomijałem dużą część wydarzeń. Muszę to poważnie przemyśleć.

Wraz z tym postem na playliście pojawiła się tylko jedna nowa piosenka HappySad'u dedykowana tylko do tego posta.

Przez te 2 tygodnie wydarzyło się dużo nie tylko w sprawie Kotori o czym pisałem w poprzednim poście, ale także w klasie. Opowiem bardzo w skrócie, gdyż cholernie nie chce mi się o tym pisać. Zdradziłem Męską Ławę naszej klasy ze względu na lojalność wobec 2 dziewczyn z mojej byłej klasy. Pokazałem dziewczyną screeny z rozmowy na ich temat. Chłopacy jak to faceci ciągle o dupach, ruchaniu i planach z zaliczeniem wszystkich lasek w klasie. Jak możecie przypuszczać te screeny nie były komplementami, a dziewczyny jak najbardziej mogły poczuć się urażone. Na szczęście nie wydało się kto jest zdrajcą, chociaż było blisko. Sprawa ucichła, chłopacy myślą, że to zbiegi okoliczności, dziewczyny znają prawdę i wszyscy są szczęśliwi. Chłopacy nadal traktują mnie jak traktowali, czyli są obojętni na moje istnienie. Mimo że próbowałem się do nich trochę zbliżyć jednak z miernym skutkiem. Jednak wręcz odwrotnie z niektórymi dziewczynami. Oczywiście już pomijając te 2 z byłej klasy, które wielbią mnie za to co dla nich zrobiłem. Dobrze dogaduję się jeszcze z 2 innymi dziewczynami z klasy, z którymi kontakt nawiązał się samoistnie bez mojego dążenia do tego. Jestem zadowolony z obrotu spraw w klasie i mam nadzieję, że to wszystko będzie nadal się tak rozwijało.
Nie wspomniałem o mojej byłej paczce... i rzeczywiście nie ma o czym wspominać. Wszystko się rozpadło. Pozostała dwójka rozmawia ze sobą jednak nie spędza ze sobą czasu, przynajmniej tak wynika z moich obserwacji w szkole. Kiedy przyszła ta jedna dziewczyna, która odwiedza szkołę sporadycznie niby cały dzień spędzili razem, jednak to raczej z litości i z poczucia odpowiedzialności za nią... Ja nawet nie zamieniałem z nią zdania. Wiem, że mógłbym jej pomóc, ponieważ przechodziłem w gimnazjum przez to co ona, ale nie mam zamiaru pomagać na siłę ze względów osobistych.

Od długiego czasu jestem chory. Cały czas mam katar, obolałe gardło i kaszel, zwłaszcza wieczorem. Podejrzewam zapalenie oskrzeli, które rozwinęło się przez niewyleczone przeziębienie. Już nawet nie zwracam na to uwagi. Przez ostatnie 2 tygodnie prawie nie ćwiczyłem, ale w ostatnich dniach wróciła mi chęć, więc będę się starał ćwiczyć regularnie. Największym plusem jest fakt, że stres odpuścił mi trochę. Jem jak szalony, zwłaszcza czekoladę, którą opycham się na co dzień. Mimo to znowu schudłem. Muszę korzystać. Następne dwa tygodnie będą masakryczne. Strasznie dużo sprawdzianów i popraw ze wszystkiego. W tym roku semestr kończy się bardzo szybko... Muszę przygotować się na powrót ataków i wszystkiego. Jednak jestem pozytywnie nastawiony. Mimo że nadal jestem słaby i strach, że stracę Kotori wraca cyklicznie chcę walczyć. Ze światem i przede wszystkim z samym sobą.

wtorek, 2 grudnia 2014

Ona.

Moje trzecie podejście do tego posta. Niesamowicie trudno pozbierać myśli z tak długiego okresu czasu. Niestety mam coraz więcej na głowie jak to na rok szkolny przystało. Post w całości poświęcony Kotori. Gdyż to jest główna oś wokół, której kręci się moje życie. W następnym poście postaram się zawrzeć inne wydarzenia z tych 2 tygodni.

Ponad 2 tygodnie temu w mojej główce pojawiła się myśl, która często narastała coraz bardziej. Jakieś wątpliwości, jakieś doszukiwanie się względem Kotori. W niedziele tydzień temu pisałem z Kotori do późna, bardzo późna. Już nawet nie pamiętam jak to się zaczęło. Jednak napisała ona do Ćpuna. Słuchałem o czym piszą, sam mając jakieś załamanie, patrzyłem na to wszystko, z beznadziejnego humoru Kotori nagle wyglądała na całkiem szczęśliwą, wesołą... w tamtym momencie przed moim oczami przeleciały mi chyba wszystkie wspólne chwile, zobaczyłem jak ona zatraca się w jego świecie, jak ją tracę... Znowu miałem atak, zwymiotowałem. Jednak nie zakończył się jak zwykle. Nie upadłem na podłogę, nie spędziłem tam kilku minut. Podniosłem się z zaciśniętymi pięściami, trzęsąc się spojrzałem w lustro. Scena jak z filmu. To wszystko przelało się w złość, w niesamowitą złość. Wróciłem do łóżka, starałem się nie ujawnić przed Kotori tego wszystkiego. Uderzałem pięścią w łóżko, podrapałem sobie całe ręce, próbowałem ślepo wyładować złość. Kiedy Kotori poszła nie mogłem spać, długo nie mogłem zasnąć. Cały czas z wbitymi paznokciami planowałem morderstwo. Pierwszy raz poczułem takie coś. Gdyby w tamtym momencie ktoś postawił go przede mną... nawet nie zawahałbym się... To straszne. I dlaczego? Ponieważ boję się, że jestem za słaby, żeby utrzymać ją z dala od niego, jak najbliżej siebie? To tylko pokazało jak słaby jestem. Jak głupim człowiekiem jestem nadal. Jestem tym samym człowiekiem, którym byłem w gimnazjum. W końcu udało mi się zasnąć. Rano obudziłem się z całkowicie innym nastawieniem, nie wiedziałem gdzie skierować swoje emocje.
Po powrocie ze szkoły jakoś coś we mnie pękło. Jednak cieszę się, że to nastąpiło. Powiedziałem Kotori wszystko co siedzi mi na sercu. Teraz jestem pewny mojego miejsca w jej sercu, wiem że moje wszelkie obawy były błędne. Zrozumiałem jak ważny dla niej jestem.

We wtorek zaczynałem GDDW. Ponieważ wychowawca ma na nas wyjebane, nie robiliśmy nic. Ledwo mogłem usiedzieć w miejscu. Chciałem uciec. Bałem się tego dnia, nie wiem czemu. Już miałem iść do pielęgniarki, jednak wychowawca nawet mnie nie słuchał, więc sobie odpuściłem. Moja klasa zauważyła, że coś jest nie tak. Zagadywali mnie i próbowali rozweselić. Na tej lekcji dowiedziałem się także o TOP 10 dziewczyn z klasy, które prowadzi prawie każdy chłopak. Następne lekcje mijały coraz lepiej. Klasa i Kotori doskonale poprawiali mi humor. Wróciłem do domu uśmiechnięty. Środa podobnie minęła spokojnie.

Następny dzień minął szybko i nim się obejrzałem był już wieczór. Kolejna nieprzespana noc. Mój brak zdolności formułowania myśli doprowadził do tego, że Kotori stwierdziła, że wypadnie z mojego życia. Jak każdy. Stwierdziła, że tyle osób wypadło, więc teraz jej kolej, a na jej miejscu pojawi się ktoś nowy jak to miało miejsce wcześniej. Podczas tej rozmowy wydarzyło się wiele. Kotori doszła do wniosku w dużym stopniu przez pewną myśl, którą sam jej podsunąłem, że musi mnie uszczęśliwić na siłę, ponieważ ona ma chłopaka i wcześniej czy później zniknę z jej życia. Jeżeli teraz będę wspierał ją i stanowił podporę, którą powinien być jej chłopak to kiedy zniknę będzie jeszcze gorzej. Dlatego ja muszę być szczęśliwy, a ona musi sobie radzić. Rozumiem o co jej chodzi. Trochę w tym prawdy jest, ponieważ nieważne jak bym tego chciał nie będę mógł być przy niej zawsze... od tego jest on. To jest główny temat, który teraz siedzi w mojej głowie. Jak pogodzić to wszystko. Jak pogodzić życie w takim trójkącie... Jednego jestem pewny. Pora na czyny. Już wystarczająco się naobiecywałem, już za dużo razy mówiłem. Muszę przelać to w czyny. Wiem w jakim stanie jest Kotori, wiem że zawodzę, mimo że ona zarzeka się, że nie. Zawodzę, ponieważ nie realizuję swoich obietnic. Nie mogę być podporą, to może pora pozbyć się problemów. Z defensywy, pora przejść na ofensywę? Wiem, że to głupie. Nie chcę się wycofywać, chcę być bliżej i bliżej, ale chyba osiągnąłem już maksimum możliwości. Znowu brzmię jakbym zauroczył się i chciał na siłę być z nią, jakbym chciałbym zastąpić jej chłopaka. W trakcie tamtej rozmowy też tak brzmiałem, jeszcze wyraźniej. Zabrzmiałem jakbym był zabujany po uszy. Ale to nie jest to... Po prostu chcę być przy niej, jak najbliżej, ponieważ ją kocham, ale nie w sposób w jaki chłopak kocha swoją dziewczynę. To coś innego... coś głębszego. Tak jakby nie brały w tym udziału hormony, nie wiem jak to określić. Nie znaczy to też, że nie postrzegam jej jak kobietę, bo postrzegam, ale to także jest coś innego... Nie mam pojęcia co mam na myśli...

Pierwszy raz od czasów dzieciństwa tak mocno ryczałem. Nawet nie wiem do końca dlaczego. Wypłakałem się za wszystkie lata. To wszystko we mnie uderzyło. To wszystko czego staram się nie zauważać w codziennym życiu. Staram się nie myśleć o tym, że ten sen kiedyś pryśnie, że Kotori chce mieć mnie na wyłączność, kiedy ja jej nie mam. Mimo, że nadal nie wiem do końca czego chcę, coś postanowiłem.
Postanowiłem, że będę żył dla niej. Ona mnie potrzebuje. Tak długo jak ona będzie mnie potrzebowała, tak długo będę. Kiedy tylko powie "Chcę, żebyś tu był." ja tam będę. Będę przekładał swoje dobro nad jej, mimo że ona tego tak bardzo nie chce. Będę to robił, ponieważ nie potrafię żyć normalnie. Dla siebie, ponieważ chcę mieć dowód, że żyję, że istnieje. Nie mam żadnego osobistego dowodu, ale odkąd chodzę z nią do szkoły, nie miałem problemu z derealizacją. Funkcjonuje normalnie tylko, dlatego że ona istnieje.

Mimo, że brzmi to jak kiepski melodramat tak postrzegam to ja. Nadal nie wiem jak rozwiązywać sytuacje, w których Kotori wyraźnie, skrajnie nie ma humoru i wiem, że może to przerodzić się w coś gorszego. Dotąd w takich sytuacjach drążyłem temat jednak niosło to za sobą wiele negatywnych skutków. W takich momentach często korzystałem, dowartościowywałem się, aby mieć pewność, że jestem jej potrzebny. Teraz wiem to na pewno, więc nie potrzebuję tego. Nadal nie wiem co dla niej jest lepsze. Boję się, że pomyśli, że jestem obojętny na jej problemy, kiedy na siłę będę próbował odwieść ją od tego tematu i od problemów. Jestem świadomy wielu rzeczy, których staram się nie ujawniać i udaję że tego nie widzę. Jestem osobą pesymistyczną, która często zaraża pesymizmem innych, osobą która przez zły dobór słów rani i wywołuje płacz u najbliższej sobie osobie.

sobota, 22 listopada 2014

"Na dobre i na złe", nowa stara strategia, Nika i rodzina.

I kolejny tydzień za nami. Kolejny przydługi i zajebiście męczący tydzień. Tydzień wypełniony najróżniejszymi emocjami. Od tych najbardziej pożądanych, po te bolesne.

Co do dzisiejszej muzyki. Grubson, oraz jeden utwór innego - japońskiego wykonawcy. Dlaczego znowu Grubson? Ostatnio znowu to on dodaje mi siłę, znowu jego kawałki trafiają w moje powiedzmy muzyczne potrzeby. Zwłaszcza, że to właśnie te utwory towarzyszyły mi podczas odsuwania się od klasy i to właśnie te słowa kojarzą mi się z pewnym hmm zjawiskiem, które dostrzegam u siebie. O tym niżej.
Pierwszy kawałek ~"Właściwy kurs" można odnieść idealnie do PGO, a momentami do Trójkąta.
Druga piosenka ~Haruka Tomatsu - "Courage" stanowiąca drugi opening do SAO 2 nie trafia, aż tak w moje życie, jedynie ociera się o nie zwłaszcza na początku. Natomiast nadrabia melodią.
Tyle wstępu.
Może dzisiaj polecę w sposób bardziej ogarnięty. Od poniedziałku. 

Jak pisałem w poprzednim poście postanowiłem odciąć się od mojej paczki całkowicie i odsunąć od klasy. Na rozpad paczki wpłynęły wcześniejsze wydarzenia, a jeżeli chodzi o całokształt klasy to stwierdziłem, że tak będzie lepiej. Już nie potrafię funkcjonować jak na początku gimnazjum. Dobrze mi z tym, że mogę posiedzieć spokojnie z boku, pomyśleć. Cenię spokój. Odezwać się mam do kogo. Moja klasa jest na tyle kochana, że kiedy tylko zobaczyła, że się dystansuje od razu zainteresowała się, ale nie w sposób nachalny. Co za tym idzie nie jestem samotny w klasie. Mam tyle towarzystwa ile potrzebuję. Właśnie w poniedziałek przyniosłem mangę do szkoły, którą czytałem sobie w wolnym czasie. Część klasy rzuciła się na mnie i nie dała mi jej przeczytać cały czas dopytując o co chodzi z tymi wielkimi oczami i czemu czyta się od prawej do lewej. Do paczki prawie się nie odezwałem. Dopiero wieczorem postanowiłem napisać do nich i powiedzieć jak ja to wszystko postrzegam i że koniec z tym wszystkim. Byli obojętni, całkowicie. Zabawne... A jeszcze tak nie dawno byli tacy chętni do nazywania się moimi przyjaciółmi do mówienia o miłości, a nawet stawiania mi ultimatum, albo oni albo Kotori... Nie przejąłem się tym jakoś bardzo, ponieważ od dawna to przewidywałem. 
Next, wtorek. Masakryczny dzień. W ogóle cały ten tydzień ledwo przeżyłem. Codziennie po 3 sprawdziany, zmęczenie fizyczne i psychiczne dawało się we znaki. Nawet zrobienie kilku głupich ćwiczeń pod koniec dnia było dla mnie problemem. Nawet nie wiem, kiedy minął ten dzień.
Czwartek natomiast to przepełnienie skrajnościami. Przez większość dnia humor pozytywny. Długa przerwa tego dnia, należała do najlepszych 20 minut ostatnich dni. Spędzając najpierw z Trójkątem, potem z samą Kotori świetnie się bawiłem. Aż do ostatnich sekund przerwy byłem z Kotori, odprowadziła mnie pod samą salę, ponieważ nie miała lekcji. Cała lekcja minęła z uśmiechem na twarzy nawet mimo faktu, że średnio miałem gdzie usiąść ze względu na to, że wszedłem ostatni. (Uroki 36 osobowej klasy.) A była to lekcja religii... Lekcja ta nie była stracona... Ale o tym za chwilę. Tak minął cały dzień, aż do wieczora. Byłem zmęczony fizycznie po wfie i zaorany psychicznie po całym tygodniu. Zamiast pójść na dodatkowy angielski, poszedłem spać. Obudziłem się ledwo ogarniając pisałem z Kotori. Los chciał, że coraz bardziej przestawałem ogarniać, a Kotori miała coraz gorszy humor. Można powiedzieć, że nastał ten gorszy moment, które zdarzają się kilka razy w tygodniu. Odpływałem coraz bardziej i nie rozumiałem co pisze do mnie Kotori. Postanowiłem iść spać, niestety Kotori źle to odebrała. Kiedy pisała do mnie, przepraszała, brała wszystko na siebie, ja nawet nie patrzyłem w telefon. Chwilę poleżałem, w między czasie z pracy przyszła moja matka. Kiedy udałem się do kuchni zażyć leki wspierające moje serducho matka naskoczyła na mnie, że ciągle się opierdalam, że na angielski coraz częściej nie chodzę, że ona w moim wieku to... Nienawidzę się kłócić, odpowiedziałem tylko, że skąd ona może wiedzieć ile ja haruje skoro jej nigdy w domu nie ma i wyszedłem. Skierowałem się do łazienki, pod prysznic. Kąpiąc się myślałem o tym wszystkim, w moim żołądku znowu się kotłowało. Już wychodziłem z łazienki, kiedy sięgnąłem po telefon w momencie, w którym wyświetlił się podgląd fragmentu wiadomości Kotori. Chyba najgorszy z możliwych, w którym obwiniała się za rozpad mojej paczki i utratę "przyjaciół". Mój organizm zareagował wyładowując wszystko w jednym momencie. Chwile potem znowu siedziałem na podłodze w łazience. Kiedy tylko trochę ogarnąłem Kotori już nie było. Zaspamowałem jej facebook'a i telefon. Jednak albo już spała, albo nie miała już siły...
W piątek nie przyszła do szkoły nie miała siły na to wszystko, a mój dzień minął w miarę normalnie.
Nawet dzisiaj w ciągu kilku godzin pisania z Kotori płakaliśmy ze śmiechu, potem wręcz odwrotnie, aby znowu rozpocząć bekową rozmowę i zakończyć w dziwny sposób... To się dopiero nazywa "razem na dobre i na złe".

Kotori ma dużo własnych problemów nie chcę być dla niej dodatkowym ciężarem, a wręcz przeciwnie chciałbym ją podnieść. Jak na razie z lichym skutkiem. Tak bardzo ją kocham, a ona chcę się odsunąć, abym nie tracił jeszcze więcej na tej przyjaźni... Mam nadzieję, że zrozumiała, że to ona jest najważniejsza, że to dla niej mogę poświecić całe moje życie. Przez notoryczne zmęczenie przestaje ogarniać, znowu zdarzają mi się głupie odpowiedzi i niezrozumiały dla innych (pisany) bełkot. Czuję się idiotą momentami. Mam w swoim życiu wzloty i upadki inteligencji można powiedzieć... Poznałem Kotori w okresie, kiedy potrafiłem wykorzystać swoją wiedzę, a teraz... jestem wrakiem. Jednak stanę się silniejszy! 

Szukałem dzisiaj czegoś w archiwum gg. Przeczytałem mimowolnie urywki ze starych rozmów z Niką... Urywki te zaowocowały wczytaniem się głębiej i nostalgią... Całkowicie inaczej to wszystko zapamiętałem... Mam zamiar w najbliższym czasie napisać do niej. Jakoś wcześniej nie było okazji, żeby jej podziękować i przeprosić za to co odwalałem pod koniec znajomości... Chciałbym to trochę naprawić, poprawić swój wizerunek... Zastanawiam się nawet czy nie spotkać się z nią, któregoś dnia i powspominać...

Wspomniałem wyżej o lekcji religii... Czyżby moja wiara wróciła? Nie potrafię na to odpowiedzieć. Ze względu na pewną okoliczność nasz katecheta, a dokładniej ksiądz mówił o przebaczaniu, o nastawianiu drugiego policzka... Dzięki temu zrozumiałem, że rolą katolika nie jest ciągłe bycie ofiarą, czarną owcą, która zawsze nadstawi karku. Nie o to chodzi w tym wszystkim... Owszem, powinniśmy (stfu! katolik powinien - nie zasługuję na takie miano) wybaczać, nie życzyć źle, nastawiać drugi policzek... Jednak robić to z rozumem. Jeżeli ktoś wbił nam nóż w plecy musimy wybaczyć mu, zrozumieć jego sytuację, nie żywić do niego urazy, nie życzyć mu źle, ale nie zapominać... Pamiętać co nam zrobił i mimo zawiści nie zaufać mu drugi raz w tak samo dużym stopniu. Pamiętać, ale nie nienawidzić, kochać, ale pamiętać zło. Oprócz tego oglądaliśmy film. "Bóg umarł". Serdecznie polecam. Pokazuje wiele, jeżeli ktoś potrafi czerpać z filmów to ten film jest skarbnicą. A przede wszystkim wygraną na argumenty katolika - 1 rocznikowego studenta z doktorem filozofii - zawziętym ateistą. Oprócz tego przewija się ok 3 wątkow pobocznych, które mają wpływ na finał filmu. Te 3 wątki to 3 osobne historie całkowicie różnych ludzi.
Jestem osobą, która zawsze wybaczy i wysłucha. Wiem jak dużo ryzykuję taką postawą, ale tak zostałem wychowany i nie potrafię żyć inaczej.

Jutro mój dziadek ma wyprawiane urodziny. Boję się trochę tego spotkania... Dlaczego? Moja rodzina się sypie. Lata odcisnęły swoje piętno. Moja ciociobabcia, z którą jestem tak bardzo zżyty ma już problem, żeby dojść do kościoła kilka ulic dalej, moja babcia walczy z białaczką 10 lat, ma wiele problemów zdrowotnych, a nawet zapomina jak się robi klopsy... dziadek też pamięć, nagłe zawieszki, po których następuje przypływ energii, przestaje ogarniać, mój tata traci wzrok, psychicznie też ledwo daje radę (To po nim prawdopodobnie odziedziczyłem problemy ze stresem.), moja mama też już doświadcza starzenia... Z młodego pokolenia jestem tylko ja i moja siostra... Która ma i będzie miała wszystko w dupie. Jakiś czas temu pisałem o mojej cioci. (Siostrze mojej mamy.) Moja siostra tak bardzo ją przypomina... Boję się, że to wszystko zostanie na moich barkach, udźwignięcie tej rodziny, opieka nad rodzicami, kiedy siądą... Mój wujek (Brat ojca.) ożenił się stosunkowo nie dawno będąc starszym od mojego ojca. Jego syn ma roczek... Kiedy kuzyn będzie w moim wieku, mój wujek będzie miał już 60 lat... Mój ojciec jest lekko po 40, a już dostrzegam znaki czasu... Współczuję kuzynowi...

sobota, 15 listopada 2014

Poczucie własnej wartości, paczka, Kotori.

POST SCRIPTUM NA POCZĄTKU, BO MOGĘ...
Kolejny przydługi post... Krótszych nie spodziewajcie się w przyszłości...

Co do muzyki. Praktycznie cały tydzień minął pod piosenkami Grubsona, ale nie mam siły dzisiaj wybierać utworów, dlatego wrzucę je później. Włączcie sobie w tło jakąś spokojną muzyczkę i jedziem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jeszcze miesiąc i 10 dni do Świąt... niesamowite jak ten czas szybko minął. Pamiętam jakby to było wczoraj, nasze pierwsze spotkanie z Kotori. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi jak blisko z nią będę nie uwierzyłbym. Nie uwierzyłbym, że komukolwiek zaufam w 100% a tak się stało i to w niespełna 5 miesięcy od pierwszej internetowej wiadomości...

W tym tygodniu wydarzyło się wiele, naprawdę wiele. Niektóre fakty pominę, ponieważ jest już późna godzina, a nie jest to na tyle istotne, aby o tym mówić.
Tydzień szkolny zaczął się w środę, wtedy także odbyła się akademia z okazji Święta Niepodległości. Przemilczę samo Święto. Nie mam ochoty pisać o tym jak bardzo Polacy są żałośni i jak bardzo nie potrafią korzystać z wolności... Dlaczego w ogóle mówię o tej akademii? Otóż było tam całe liceum. Także koleżanki i koledzy z dawnej klasy. Jak wiadomo na takich akademiach zawsze mówią to samo i nikt nie słucha. Tak było i tym razem. Zamiast tego dosiadłem się właśnie do starych znajomych. W tamtym momencie wydarzyło się coś dziwnego. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli mówić jak to ja się zmieniłem, jak to ja schudłem, jak to ja wyprzystojniałem, jak to mi pasuje nowy styl "pedalskiego metala". Poczucie własnej wartości +milion. Zwłaszcza, że były tam osoby, które za mną nigdy nie przepadały i raczej hejtowały, gdy tylko mogły. Ktoś mógłbym powiedzieć, że mówiły to ironicznie, ale ja wyczuwam takie rzeczy... wiedziałbym. To wydarzenie zapoczątkowało fale pozytywnej energii w moją stronę. Nagle koleżaneczki z byłej klasy zaczęły się ze mną przytulać na przywitanie i pożegnanie co jest zabawne, gdyż w gimnazjum zawsze byłem lekceważony... A mówią, że wygląd nie jest ważny w życiu. Także Kotori pomogła mi w dużym stopniu zwiększyć poczucie własnej wartości wskazując mi cechy mojego ciała, których nie dostrzegałem wcześniej... Wczoraj spoglądając w lustro zobaczyłem ciało całkowicie innego człowieka. Brzmi to dziwnie, wiem. Nie wiem czy schudłem, aż tak w ciągu tych 2 tygodni, kiedy to ostatnio przyglądałem się sobie, czy to subiektywna ocena, ale to jest dziwne. Dzisiaj mając ściągnąć koszulkę na plaży będąc z klasą zrobiłbym to bez żadnych przeszkód, kiedy to pół roku temu na wycieczce klasowej mimo ogromnej gorączki nie zrobiłem tego. Wstydziłem się. Moje podejście do ćwiczeń także się zmieniło. Teraz rzeczywiście dostrzegam postęp i mam motywacje. Do tego stopnia, że gdy tylko zaczynam się nudzić odchodzę od komputera i robię pompeczki, albo brzuszki... To jest dziwne, ponieważ wcześniej zmusić się do ćwiczeń było mi strasznie trudno. Moja kondycja się poprawia, siła także. Ta przysłowiowa i dosłowna. Przynajmniej fizycznie... psychicznie się okaże. Nadal mam problem ze stresem, ale coraz rzadziej mam skoki nastroju. Przestaję brać do siebie pewne rzeczy... Ale do tego dojdę.

Oceny jako takie. Największy szok to 5 wg. 4 z polskiego za rozprawkę. W sumie to wkurzyłbym się, gdybym jej nie dostał. Pracowałem praktycznie 2 dni po nocach żeby to napisać. Jakoś nie mogłem inaczej rozgryźć tematu. Nie potrafiłem napisać tego w inny, prostszy sposób. Jakoś tak wyszło. Mam ochotę iść do mojej starej polonistki i rzucić jej to w twarz. Przez całe 3 lata nie doceniała mnie i zniechęcała do tego przedmiotu i to bardzo skutecznie. Nadal siedząc na lekcji nie odzywam się, ani słowem, ponieważ tak nauczono mnie krytykując... Zabawne.

Znowu uaktywnił się u mnie tryb mangozjeba. Oglądam 4 serie jednocześnie i mam ochotę kupić kilka mang. Niestety funduszy brak, a zbliżają się święta i potrzebuje na prezenty. Mój apetyt na mangę zwiększa fakt, że zamierzam się odciąć trochę od klasy i obrać strategię jak pod koniec 3 klasy. Czytaj - muzyka i manga zawsze pod ręką na wypadek braku dobrowolnego towarzystwa; nie zamierzam się dosiadać do nikogo. Do tego też jeszcze wrócę. W tym szale wielu serii odnalazłem kolejne anime, które mogę zapisać na listę ulubionych. Jest nim Tokyo Ghoul. Tym razem nie będę opisywał moich odczuć, bo ten post jest już za długi. Ale oglądając pierwszy odcinek nawet nie zorientowałem się, kiedy zapadła noc, a ja wylądowałem na 10 odcinku... w jeden dzień. Łącznie 5 godzin bez przerwy. W podobnym stanie byłem tylko przy kilku seriach i to one stanowią listę ulubieńców w kolejności datowej:
- Zero no Tsukaima
- Shingeki no Kyojin
- No game, No life
- Sword Art Oline
i teraz Tokyo Ghoul.

W ten sposób dotarliśmy do piąteczku, piątunia. Dzień zajebisty, super humor. Koniec lekcji. Jako iż miałem dużo czasu ponownie poszedłem z moją hehe klasową paczką przez miasto i ponownie pożałowałem. Spotkaliśmy ich znajomego (Dowiedziałem się przy okazji, że mają już wspólnych znajomych i klub, który odwiedzają regularnie, ale to nieważne, ponieważ i tak zapewne nie chodziłbym z nimi.). Przedstawili mnie kulturalnie... w sposób który zaowocował tym, że przypomniało mi się całe gimnazjum pod negatywnym względem. Przez całe te pół godziny razem odezwałem się może z 2 razy, kiedy oni debatowali o wszystkim. W tym o Chomiczku... Po tym wydarzeniu postanowiłem, że kończę z nimi. Nie chcę znowu przerabiać takich samych tekstów jakimi darzyli mnie koledzy z poprzedniej klasy. Pewnie nadal będę z nimi rozmawiał, ze względu, że będą zagadywali itd. Jednak moje podejście będzie już całkowicie inne. Popełniłem błąd tak bardzo zamykając się w tej grupce. Skutkiem tego będzie fakt, że nie będę miał się do kogo odezwać na przerwie. No ale trudno. Od poniedziałku zawsze przy sobie będę miał mangę i słuchawki. Jak coś zawsze mogę się zamknąć w sobie i moim świecie.

I już ostatni temat na dzisiaj i chyba najważniejszy. Kotori. Mam wrażenie, że w tym tygodniu wkroczyliśmy na kolejny poziom przyjaźni. Jeszcze bardziej się otworzyliśmy. Dowiedziałem się bardzo dużo. Nawet rzeczy, które teoretycznie nie powinny mnie obchodzić jako przyjaciela. Ale chciałem to wiedzieć z ciekawości, a poza tym to zbliży nas jeszcze bardziej. Tak mi się wydaje. Czyli między nami jak najbardziej +++. Ale martwię się o nią. Ta mała i krucha istotka chce wziąć cały ciężar związku na siebie. Znowu. Jej chłopak jest specyficzną osobą. Potrzebuje, albo chce żeby się nim opiekowano. W sumie od początku była taka kolejność w ich związku. Doprowadziło to do tego, że Kotori szukała wsparcia u ćpuna, który robił jej pranie mózgu. Omotał ją, rozkochał, prawie zerwała z chłopakiem, prawie zdradziła... Najgorsze jest to, że to nadal się to ciągnie za nią... Wiem, że Kotori jest tak naprawdę silną osobą, za którą się nie uważa. Dostrzega same minusy swoich decyzji, nie patrzy obiektywnie. Nie jedna osoba nie dałaby rady... Dźwignęła to sama, potem upadła, ale znowu podniosła i tak kilkakrotnie. Za bardzo odbiłem w bok tematu... Wracając. Boję się, że historia może się powtórzyć. Dziewczyna nie może dźwigać swojego chłopaka, który nic nie rozumie. Lubię go, jest ciekawym człowiekiem, ale momentami nienawidzę za to, że jest taki bezradny. Zawsze bałem się związku, ponieważ jestem świadomy swoich słabości. Bałem się, że dojdzie do sytuacji w jakiej jest ten chłopak. Właśnie za to go nienawidzę, że mu odpowiada coś, przed czym ja chciałem uciec. Doszło do tego, że po 2 latach związku nie zna swojej dziewczyny pod pewnymi aspektami, a ja - internetowy przybłęda po kilku miesiącach znajomości, owszem. Z jednej strony cieszę się, przecież chcę wiedzieć o niej jak najwięcej z drugiej zaś strony czuję się dziwnie w takiej roli.
Dzięki temu wszystkiemu wiem gdzie moje miejsce w tym trójkącie. Chcę wspierać Kotori jak tylko mogę, być silnym i stałym jak mur, nie chcę dopuścić, żeby błędy przeszłości wróciły w nowym wydaniu.
Moje obawy są wzmacniane przez fakt, że Kotori ma problemy zdrowotne. Dodatkowo stres, walka z samą sobą i jeszcze chcę dźwignąć swoją miłość, która powinna dawać jej siłę...

niedziela, 9 listopada 2014

Mroczny tydzień.

Praktycznie przez cały tydzień myślałem o napisaniu posta. Ze względu na dużą ilość najróżniejszych emocji i ze względu na fakt, że ten tydzień należał do tych gorszych. W sobotę praktycznie wegetowałem, ale miałem humor na dostatecznie pozytywnym poziomie i nie chciałem myśleć o tym wszystkim i schodzić poniżej poziomu 0. Jednak nadal miałem ochotę coś napisać stąd mój post tematyczny. Ktoś mógłby powiedzieć, że mocno się rozpisałem, ale to i tak nie jest szczyt moich możliwości. Kiedy mam przypływ weny mogę pisać przez pół dnia na jeden temat, a post byłby jakiś 3 razy dłuższy. Myślę, że takowe posty będą pojawiały się częściej.

Jak już mówiłem ten tydzień nie był szczęśliwy, ale nie uważam go za mega straszny. Mogło być gorzej. Mimo faktu, że powróciły problemy o podstawie nerwicowej. Tak. Jestem już pewny to nerwica lękowa. Wiele na to wskazuje chociażby auto-nakręcanie choroby, czy działanie leków na stres. Jednak nie chcę o tym teraz pisać, ponieważ już poruszałem ten temat, a póki nie będę miał diagnozy lekarskiej nie chcę za bardzo się zagłębiać. To schorzenie o podstawie psychologicznej praktycznie nakręca się samo, więc myślenie o tym, czy czytanie pogarsza sytuację. Znam już podstawy, które powinny pomóc mi nie bać się lęku i ta wiedza musi mi wystarczyć. Strach przed lękiem, brzmi to paradoksalnie, ale taka prawda. Na początku nawet mały stres powodował, że myślałem o tym wszystkim coraz bardziej i bardziej, stres wzrastał, a z tym objawy. Błędne koło. W tym tygodniu miałem kilka ataków o podstawie odruchu wymiotnego jeden z nich zakończył się, po raz pierwszy prawdziwym pawiem. Jednak sam tego chciałem. 5 odruchów wymiotnych nie pomogło, a stres wzrastał co za tym idzie postanowiłem, że jeżeli rzygnę będzie najrozsądniej. I zadziałało. Po tym upadłem na podłogę, na której spędziłem kilka minut. Dopiero wtedy pozbierałem się i odpisałem Kotori. To właśnie z nią wtedy rozmawiałem o cięciu się, cierpieniu, śmierci... To właśnie myśl, że mogę ją stracić, myśl, że kiedy ona zniknie znowu będę sam, że znowu będę się bał chodzić do szkoły nakręcił moją psychikę i tak to zaowocowało. W mojej głowie znowu pojawiły się myśli o śmierci. Znowu myślałem o tym jak zginąć, żeby bliscy nie cierpieli, żebym mógł zniknąć... Pomyślałem nawet o  zbiorowym samobójstwie... To straszne. 2 dni później pomyślałem, że nie mogę zginąć. Nie mogę zniknąć, ponieważ to znaczyłoby, że męczyłem się niepotrzebnie, że moje życie nie miało sensu. Chcę zginąć ratując kogoś. Nie wiem jak, ale wiem że jeżeli będę miał skoczyć pod pociąg ratując dziecko zrobię to, jeżeli zobaczę drechów kopiących kogoś, rzucę się mu na pomoc. Przynajmniej tak wtedy pomyślałem. Jestem świadomy swojego tchórzostwa i nie wiem czy tego dokonam kiedykolwiek. Dodatkowo poczytałem na temat oddania organów. Kiedy tylko skończę 18 zapisuję się na listę dawców. Chociaż po śmierci przydam się komuś. Mam nadzieję, że ta osoba nie zmarnuje życia...

W zeszłym roku objawom nerwicy towarzyszyła derealizacja. Nie chcę mi się opowiadać na czym polega zwłaszcza, że już to pisałem. Niestety nie wiem kiedy i nie ogarnąłem porządnie tytułu, więc nie odnajdę tego. W skrócie derealizacja – zaburzenie psychiczne określające różnego rodzaju odczuwanie zmian otaczającego świata. Osoba dotknięta derealizacją ma poczucie jakby otaczający ją świat był w jakiś sposób zmieniony, nierealny, oddalony... Charakterystyczne w dużym stopniu przy schizofrenii i w mniejszym przy nerwicy. Jest to coś strasznego, męczyłem się, jedynym ukojeniem był blog i... pisanie z Niką. Zabawne... Na szczęście tym razem "choroba" ta nie męczy mnie prawie w cale. Kiedy jestem już bliski popadnięcia w nią myślę o Kotori... O tej prawdziwej Kotori, a nie jak w tamtym roku o literkach pojawiających się na ekranie monitora. Nie jest to kolejny obraz osoby w mojej głowie, tylko realna osoba, której na mnie zależy. Dlaczego nie rozmawiałem z Niką w szkole, mimo że chodziliśmy do jednej klasy i widzieliśmy się codziennie? Byłem aż tak bardzo nieśmiały? A może dlatego, że to nie była ta sama Nika, którą tak dobrze poznałem przez sieć, którą stworzyłem w mojej głowie... Kiedy pokazałem bloga Kotori bałem się, że dojdzie do takiej samej sytuacji jak w wypadku Niki, ale tak się nie stało. Moje uczucia względem Kotori są stałe, niezmienne... Kocham ją. Tak małe stworzenie dało mi dowód na to, że nasz świat jest prawdziwy, a ja jestem potrzebny. Może dlatego tak dążę do kontaktu z nią, chcę zagłębić się w ten świat, chcę czerpać z niego miłość i szczęście. Przecież to jest najważniejsze.

Znowu zacząłem stresować się szkołą, ocenami... Mam problem z jedzeniem. Rano nie mogę niczego przełknąć, obiad jadam w porcji 1/4 tego co kiedyś, natomiast w nocy jem dużo, ale same rzeczy typu chleb z masłem... W wakacje ważyłem 68 kg. dzisiaj jest to już 59,5... Schudłem prawie 9 kg w ciągu 2,5 miesiąca... Jestem coraz wyższy, coraz bardziej tracę na wadzę, prawie nie jem owoców i warzyw. Już teraz rano i wieczorem połykam po 5 tabletek. Witaminy i na odporność. Jeżeli nie ogarnę organizmu to źle to się skończy...

W ciągu tego pół roku zmieniło się wiele. Nie tylko w moim charakterze i podejściu do świata, ale także w potrzebach (?). Nie oszukujmy się, kiedyś byłem mega zboczony. Nadal walę zboczonymi tekstami w towarzystwie itd. jednak to nie jest to samo. No obu blogach pisałem o masturbacji jak o czymś zwyczajnym, normalnym, codziennym, jak o czymś bez czego nie wyobrażam sobie życia... Dzisiaj moje podejście się zmieniło praktycznie całkowicie. Zacząłem postrzegać to jako rzeczywisty grzech, nie jako coś wymyślonego przez klerów. Dzisiaj widząc, że dziewczyna z klasy ubrała duży dekolt nie myślę "O! Będę miał na co patrzeć na matmie." tylko "Boże, znowu ubrała się jak kurwa.". Nie wiem z czego to wynika, może z dojrzałości, może z presji społeczeństwa, psychiki, a może z faktu, że zawiodłem się na wielu rzeczach.
Wyżej piszę o grzechu... Nadal jestem zawieszony... Nie wiem co myśleć o tym wszystkim. Gdzie jest mój Bóg? Długo nie wracałem do tego tematu i nic się nie zmieniło. Nadal chciałbym wierzyć, ale całkowicie straciłem Boga z oczu. Oślepłem... Mimo to modlę się. Modlę się codziennie. O co? O nic. Ojcze nasz... raz, czasami drugi, czasami Zdrowaśka... To taki odruch powiedzmy bezwarunkowy. Zbliżając się do łóżka zamiast się położyć klękam do modlitwy. Kiedy zaczynam się modlić i przypominam sobie "Przecież nie wierzę w Boga.", kładę się spać to nie mogę zasnąć, cały czas mam świadomość, że o czymś zapomniałem, że nie zrobiłem czegoś ważnego... Dlaczego moja wiara wisi w nieważkości... Ani w jedną, ani w drugą...

sobota, 8 listopada 2014

Trzeci Antychryst; Michel de Nostredame.

Dzisiaj post tematyczny. Może temat niezbyt rozbudowany, ale natknąłem się na niego w odmętach Internetu i postanowiłem, że o tym napiszę.

Przy okazji tego posta zagłębiłem się w archiwum tego bloga jak i poprzedniego szukając pewnych informacji... Nie znalazłem niczego mimo, że byłem przekonany o tym, że pisałem kiedyś o Nostradamusie. Tak. On, a raczej jego przepowiednie są tematem dzisiejszego posta. 4 lata temu miałem jazdę na to wszystko, po tym jak niby przepowiedział "I wtem wielki ptak metalowy upadnie, a na nim znajdować się będą osoby ważne kraju niezwyciężonego, a na kraj ogarnięty chaosem i żałobą, wrogi najeźdźca ze wschodu uderzy..." oraz "Wielki ptak upadając rozdzieli dwóch braci z jednego łona poczętych". Oczywiście przepowiednia ta zwiastować miała Katastrofę Smoleńską, po której słowa te zyskały rozgłos. Kiedy cytat obiegł całą Polskę, okazało się, że został on zmyślony na jednym z forów internetowych.

Jednak inne przepowiednie Michel'a de Nostredame zwiastowały wiele ważnych wydarzeń w historii, teraźniejszości, oraz ostatecznej przyszłości. Zacznijmy od początku.
Nostradamus narodził się 14 grudnia 1503 r. w Prowansji. Był on wybitnym lekarzem, matematykiem i astrologiem. Po ostatnim zapewne domyślacie się, że czytał on przyszłość właśnie z gwiazd. Z pochodzenia Żyd, jednak "bawił się" w Okultyzm. Mimo to wierzył w Boga i jemu zawdzięczał swój talent do rozszyfrowywania ruchów gwiazd. Spisywał on swoje obserwacje w postaci rymowanych czterowierszy grupowanych po sto centurii. Nie wszystkie zostały odnalezione, a nawet te odnalezione są bardzo trudne do objaśnienia. Pisane w 3 językach i szyfrem. Aby odkodować ich znaczenie potrzebna jest duża wiedza nie tylko językowa, kulturowa i obyczajowa jego czasów, ale także matematyczna i historyczna. Do najważniejszych z jego przewidywań należą: śmierć ówczesnego króla Francji Henryka II Walezjusza, Wielki Pożar Londynu w 1666, epidemię dżumy, atak terrorystyczny 11 września 2001, w tym zniszczenie "dwóch szklanych gór i pałacu" 3 Wojny Światowe, 3 antychrystów zwiastujących Apokalipsę i przybycie biblijnego Antychrysta. Na tych ostatnich skupię się najbardziej.

Michel mówił o 3 antychrystach.
Imię pierwszego zakodował w nazwach trzech niewielkich miasteczek w południowo-zachodniej Francji. Są to: PAU, NAY, LORON. Mówi on o tych miastach jak o żywych osobach i zapisuje ich nazwy z dużych liter. Antychryst miał być urodzony niedaleko Włoch, miał on doprowadzić swoje cesarstwo do kompletnego zniszczenia i osoba ta miała być bardziej znana jako rzeźnik niż człowiek szlachetny. Umiejętnie przestawiając litery w anagramie PAU NAY LORON – uzyskujemy NAPAULON ROY czyli... Napoleon Król. Napoleon Bonaparte był półkrwi Włochem, urodził się na Korsyce (a więc niedaleko Włoch) i rzeczywiście doprowadził Francję (a przy okazji Polskę) do ruiny.
Drugi, można by powiedzieć oczywisty Antychryst Nostradamusa nazywa się Hiƒter gdzie literka „s” pisana była gotycką czcionką nawiązując do rzeki Dunaj, która w czasach Nostradamusa nazywała się Ister. Dunaj reprezentuje także mityczną osobę, która miała urodzić się nad brzegiem tej rzeki w krainie zwanej przez Rzymian Noricum. Noricum to dzisiejsza Austria, a w mieście Linz nad brzegiem Dunaju urodził się... Adolf Hitler. Nostradamus w sposób proroczy pisze, że symbolem Hiƒtera będzie złamany krzyż (czyli swastyka) i że będzie on polował na ludzi Irale (co jest anagramem słowa Izrael) i wrzucał ich do wielkich pieców. Można się domyślać o kogo chodzi...
I wreszcie trzeci Antychryst. Król zniszczenia. Ma on przyjść z daleka i zejść na Ziemię wprost z chmur w roku 1999, w miesiącu wrześniu. To kolejny anagram Nostradamusa i jeśli zapiszemy go jako odwrotność, zamiast 1999 uzyskamy 9111. Czyli 9.11.1 – 11 wrzesień 2001 roku. - dzień ataku na USA przez Al-Kaidę. Trzeciemu Antychrystowi Nostradamus również nadał imię i jest nim Mabus. Żyje on wśród nas, a jego imię po rozwikłaniu anagramu pasuje do wielu prominentnych osób. Wśród nich jest Osama bin Laden, ale także Barack Obama. W odróżnieniu od poprzednich Antychrystów Mabus zginie jako pierwsza ofiara konfliktu, który zamieni się w III Wojnę Światową. Setki narodów ma się wtedy zjednoczyć by walczyć z trzema Wschodnimi królami, knującymi w tajemnicy przeciwko Zachodowi. Wojna ma się rozpocząć w mieście, którego jeszcze nie ma na mapie (czyli nieistniejącym w czasach Nostradamusa) na szerokości geograficznej 45 w kraju zwanym Americh lub Amorica. Atak ma nastąpić wprost z nieba na puste góry zbudowane przez człowieka (wieżowce), które zamienią się w ognisty kocioł pełen odłamków... Autor piszę też, że ostatni antychryst zwiastujący Apokalipsę przybędzie ze wschodu i będzie wyznawcą Islamu lub nawet muzłumańskim przywódcą. Wielu historyków twierdzi także, że samo imię Mabus nie jest określeniem 3 antychrysta, ale Nostradamus miał go użyć w odniesieniu do żyjącego w jego czasach niderlandzkiego malarza Jana Mabuse.

Nic nie jest pewne i specjaliści mogą się mylić jednak z posiadanych aktualnie informacji mogę śmiało wyciągnąć teorię, że 3 antychrystem był Osama bin Laden. Zginął on co pociągnęło za sobą powstanie Państwa Islamskiego i rozpętanie III Wojny Światowej. Zostaje jeszcze kwestia 3 króli wschodu. Rosja (Putin Antychrystem?), Chiny, Mongolia/Kazachstan? Nie za proste? A może Bliski Wschód? Irak, Syria jako podstawa Państwa Islamskiego? Możliwe. Pozostaje czekać.

Jeżeli tak, to zastanawiający jest fakt, że bin Laden ostrzegał świat przed organizacją ISIS (Teraz Państwo Islamskie). Nie groził, ale ostrzegał świat, że Al-Kaida nigdy nie posunie się do tego, do czego jest zdolne nie posiadające ŻADNYCH zasad ISIS...

W historii świata pojawia się wielu jasnowidzów, jedni bardziej skuteczni, drudzy mniej. Uważam, że postać  Michel'a de Nostredame zasługuję na dużą uwagę. Mało prawdopodobne jest, aby tak bardzo trafiał, lub żeby ktoś tak się babrał w tym wszystkim, aby sfałszować tak dokładnie te wszystkie dokumenty...

niedziela, 2 listopada 2014

Dobro i zło, rodzina.

Wiem, że posty miały się pojawiać raz w tygodniu, ale nie mogę się powstrzymać pewne myśli mnie rozsadzają. Jak wiecie wyjechałem na ten weekend do Barczewa, na grób mojego wujka. Spędziłem tam jedną noc. Jednak zanim konkrety trochę o sytuacji rodzinnej. Raczej 2 wątki rodzinne, które odgrywały ważną rolę w tej wycieczce. Mój kuzyn - syn zmarłego wujka siedzi w więzieniu, o mało nie otarł się o tytuł recydywisty. Ma na koncie pobicia, kradzieże i takie tam. Drugim wątkiem jest kłótnia pomiędzy moją matką, a ciocią. Moja mama zawsze była przy śp. babci, opiekowała się nią za życia jak i grobem po śmierci. Natomiast ciotka zawsze bardziej interesowała się sobą, imprezami i swoimi problemami. Jest to osoba, która kombinuje i nie okłamujmy się, wychowuje dzieci na pozerów, które nic nie osiągną własnoręcznie, pójdą w ślady rodziców. Jakieś 2 lata temu zarzuciła ona mojej mamie, że ta nie interesowała się matką, a teraz grobem. Te słowa tak bardzo dotknęły ją, że od 2 lat nie odzywają się do siebie. Chyba rozumiecie wprowadzenie, a więc...

Dojechaliśmy, przywitaliśmy się z wdową po wujku, moją kuzynką i z jej chłopakiem. Wchodzimy do pokoju, a tam kto siedzi? Jak się domyślacie siostra mamy, z córką (6 lat). Moja kuzynka tak to zaplanowała, że żadna z nich nie wiedziała, że druga tam będzie. Jak się domyślacie atmosfera zrobiła się ciężka. Jak to bywa na takich rodzinnych spotkaniach wszyscy się spili. Mojego ojca tak ciachnęło, że poszedł spać. Ja zacząłem się bawić najpierw z psami, których tam gromada, a potem z tą 6 latką. Wielu moich znajomych nazywa mnie pedofilem, po części przez to, że jako jedyny w byłej klasie lubiłem dzieci, lajkowałem jakieś strony na facebook'u o treści Lolicon (Dzieci w anime.) najpierw tak po prostu ze względu na moją słabość do słodkich rzeczy, a potem już dla beki, kiedy zostałem nazwany pedofilem. Trochę w tym racji jest. Kocham dzieci, uwielbiam bawić się z nimi i ich naiwność, fakt, że mogę być jakimś autorytetem, może to wydawać się dziwne, ale niejednokrotnie z dziećmi bawiłem się lepiej niż z rówieśnikami. Może jeszcze nie wyrosłem z dzieciństwa. Wracając do tematu. Bawiłem się z nią i wygłupiałem, za taką połówką ścianki. Po drugiej stronie rozmawiali pozostali. Słuchałem ich bardzo dokładnie. Pod wpływem alkoholu nawiązał się temat zmarłego wujka i mojego kuzyna. Niesamowite ile jest miłości w matce do syna. Po tym co ten chłopak zrobił, po tym jak prawie udusił matkę i zdemolował dom ona nadal go kocha. Nadal go broni i usprawiedliwia na wszelkie możliwe sposoby. Szczerze wzruszyłem się, kiedy to wszystko mówiła. Wiedząc, że przyjedziemy zostawił dla mnie utwór, który słyszycie w tle. K2 - 1 moment. Zostawił także piosenki dla prawie każdego. Jest to utwór dość popularny jednak kiedy dobrze się wsłuchałem zrozumiałem, że ten młody utalentowany chłopak - samouk, który pięknie rysuje, lepiej od niejednego pseudoartysty nie jest głupim człowiekiem. On tylko próbował się odnaleźć. To małe i urocze miasteczko pod Olsztynem, w którym się wychował nie ułatwiało tego. Wychował się w trochę patologicznej rodzinie, bieda piszczy, złe towarzystwo... Kilkakrotnie brał winę za swoich "kolegów". Może to kłamstwo, ale jeżeli nie? Dlaczego to zrobił? Zmusili go? Możliwe, a może on nie radził sobie ze sobą i stwierdził, że tak będzie lepiej... Wiem, że ciął się. Ciął się bardzo. Dzisiaj ma tatuaże w tych miejscach, aby nie było widać blizn... To jest straszne. Im dłużej wsłuchuję się w ten utwór odnajduję kolejne aluzje do naszej rodziny, lub jakiejś historii, którą słyszałem o nim... Zabawne, przecież tego nie napisał, autor nie mógł stworzyć tego w zamyśle. A może to ja nadinterpretuję fakty... Chciałbym kiedyś z nim porozmawiać.

Dzięki temu wszystkiemu zrozumiałem, że nie mogę oceniać ludzi. Nie mogę mówić, że człowiek jest zły, znając tylko relacje innej osoby. Nie znając człowieka nie mogę znać jego intencji. Życie jest pełne mądrych i głupich ludzi, nie można ich dzielić na dobrych i złych. Mimo wszystko robię to, ponieważ tak mi łatwiej. Jeżeli osoba nie jest zła, to czemu się tak zachowuje publicznie, robi takie wrażenie wokół...

piątek, 31 października 2014

Siła, 3 x K, pełnoprawny atak.

Post dzisiaj, ponieważ jutro wyjeżdżam i nie będzie na to czasu.

Tydzień minął całkiem przyzwoicie. Pomijając poniedziałkowy atak. Na lekcji chemii znowu pojawił mi się mroczek na lewym oku. Z małego punktu w ciągu niecałych 30 minut rozrósł się na cały zakres widzenia. Jeżeli w tamtym momencie ktoś poprosiłby mnie o przeczytanie czegoś, lub napisanie nie zrobiłbym tego. Nie byłem w stanie. Przeczekałem lekcje, po wyjściu z klasy poczłapałem pod kolejną klasę, usiadłem i myślałem co zrobić. Iść do pielęgniarki, zwolnić się z lekcji, znowu robić zamieszanie, czy męczyć się na lekcjach. Poprosiłem kogoś, aby poszedł mnie odprowadzić. (Nadal obawiam się, że któryś z tych ataków może skończyć się tym, że zemdleję.) Kiedy stanąłem przed drzwiami gabinetu przed moimi oczami pokazało się mnóstwo wspomnień, mnóstwo myśli. Odesłałem znajomego, że już sobie poradzę, stałem tam przez jakąś minutę, aby ostatecznie stwierdzić, że nie wejdę tam. Natomiast pognałem do toalety. Po trzecim odruchu wymiotnym mój organizm uspokoił się, poczułem się lepiej. Ochlapałem twarz wodą i wyszedłem. Nie daleko toalety lekcje miała Kotori, która praktycznie rzuciła się na mnie nie wiedząc o niczym. Miała świetny humor co sprawiło, że i mój się poprawił. Na następnej lekcji było jeszcze ciężko, ale potem czułem się dobrze, a humor miałem jeszcze lepszy. Bardzo cieszę się, że nie przekroczyłem progu gabinetu. Po szkole pierwszy raz usłyszałem jak śpiewa Kotori przy akompaniamencie jej chłopaka z gitarą. Chyba już zawsze ta piosenka będzie mi się kojarzyła z tym okresem, już zawsze słysząc tą piosenkę będę przypominał sobie ten moment, kiedy podszedłem do śpiewającej i nieświadomej tego Kotori.

Wiem, że miałem nie streszczać poszczególnych dni, ale jakoś tak popłynęło. Reszta dni minęła pozytywnie. Mogę śmiało powiedzieć, że gdyby tak było do końca roku byłbym szczęśliwy. Także w życiu Kotori zaczęło się układać. Przeszłość przestała ją tak bardzo męczyć, koszmary także odchodzą, kiedy to usłyszałem ucieszyłem się jak głupi. Moja paczka klasowa praktycznie się rozpadła. Prawie ze sobą nie rozmawiamy. Natomiast z Brodaczem zaczynam się dogadywać, może działa na to fakt wspólnych zainteresowań, a może dlatego, że z męskiej części klasy jest na mnie nastawiony bardziej pozytywnie. Już nawet średnio mnie to interesuje. Chcę mieć tylko z kim pogadać, nieważne kim jest ta osoba. Nie zależy mi na zdobywaniu na siłę przyjaciół. Wiem, że z nim przyjaźń byłaby trudna, przypomina mnie z okresu z przed roku. Trochę to zajmie, ale nie wiem czy zależy mi na przyjaźni tego typu.

Kolejnym i chyba ostatnim wartościowym wydarzeniem była dzisiejsza w tym tygodniu lekcja. Znowu przylazła pedagożka-3xK ("Kochająca Kurwa Kasia"). Jakiś czas temu pisałem o tym, że przyszła przeprowadzić warsztaty na temat narkotyków. Pisałem także, że rozwinęła się żarliwa rozmowa. Dzisiaj powiedziała nam, że po rozmowie z nami musiała przemyśleć to wszystko, że szukała w sobie błędu, który sprawił, że ta rozmowa potoczyła się tak, a nie inaczej i takowego nie znalazła. Stwierdziła, że szukała w innych klasach takich głosów jak nasz, ale także nic takiego nie znalazła. Powiedziała, że oznacza to, że jesteśmy zdegenerowani, że mamy tok myślenia jak w szkołach patologicznych, gdzie problem z narkotykami jest codziennością, niczym osoby na odwyku...Nie chce mi się przytaczać całej rozmowy. Może po części to nasza wina, ale kurwa bez przesady.  Potraktowała nas jakbyśmy co najmniej zabili człowieka. Mówiła o nas wszystkich jakbyśmy byli śmieciami, bez wartości. Nie pozwoliła nikomu dojść do słowa. Powiedziała wprost, że nie interesuje jej rozmowa na takim poziomie jaki reprezentujemy. Stwierdziła, że nie mamy za grosz współczucia, sumienia i wartości. Powiedziała to osoba, która ma wyższe wykształcenie pedagogiczne... Jakaś paranoja.
Następnie puściła wywiad z matką samobójcy, którego ostatnio nie dokończyliśmy. Tak naprawdę o tę kobietę toczyła się cała kłótnia. Wtedy pisałem, że ten chłopak był bardzo podobny do mnie. Dzisiaj, po stanach depresyjnych dostrzegłem w nim samego siebie. Czułem się jakby był mną z alternatywnej rzeczywistości. Z rzeczywistości, w której spotkałem ludzi, którzy uparcie wprowadzali mnie w narkotykowy świat. Wszystko co mówiła ta kobieta nakładało się z tym co widzą moi rodzice. Do tego stopnia, że także prowadził coś w stylu bloga. Doskonale rozumiem tego chłopaka i wiem co czuł... A uczucia te zostały wzmocnione przez trawkę, a potem coś mocniejszego... i poleciałem.

Zmiana tematu.
Od zawsze moja forma fizyczna była poniżej przeciętnej, nigdy jakoś mi to nie przeszkadzało. Owszem wstydziłem się tego trochę, tak samo jak bycia grubym, ale przyzwyczaiłem się do życia z tym. Jak w gimnazjum się okazało jestem także słaby psychicznie. To także mi nie przeszkadzało. Zawsze jakoś sobie z tym radziłem nie zwracając na to uwagi, bo po co skoro nie miałem dla kogo być silnym. Osoby mi "bliskie" jeszcze bardziej pogarszały stan psychiczny. Zdawałem sobie sprawę jak jest, ale potrafiłem z tym żyć. Pogodziłem się także z faktem, że psychicznie bliżej mi do kobiety niż mężczyzny... Jednak w ciągu tego tygodnia postanowiłem, że muszę walczyć. Muszę walczyć ze swoimi wadami fizycznymi i przede wszystkim psychicznymi. Nie wiem jeszcze jak chcę tego dokonać. Jeżeli chodzi o fizyczność ciężko mi to zawsze przychodziło. Bieganie jakoś najłatwiej, ale teraz nie mam takich możliwości. Niestety bardzo szybko się przeziębiam głównie ze względu na złe odżywianie, więc o bieganiu w zimie nie ma mowy, jeżeli chcę mieć frekwencję powyżej 50%... Jestem skazany na postęp w domu. Natomiast jeżeli chodzi o psychikę to już całkowicie nie mam pojęcia jak tego dokonać. Jak stać się silnym? Czy to w ogóle możliwe? Chcę wyzbyć się wielu aspektów charakterystycznych dla mojego wnętrza, a także części uczuć. Nie mówię o całkowitym wyobcowaniu, ale jest kilka rzeczy, które przeszkadzają mi w życiu codziennym. Chociażby to uczucie, kiedy długo nie widzę się z Kotori, czy z nią nie piszę. Zdarza się nawet, że w momencie, kiedy się żegnamy całkowicie tracę humor. Uważam, że to przesada. Czasami nie rozumiem siebie. Widzimy się codziennie w szkole, a po szkole i w weekendy piszemy. A ja cały czas chcę więcej. Przyjaźń przyjaźnią, kochanie kochaniem, ale przecież znam granice, wiem gdzie jest moje miejsce w trójkącie miłosnym, a moja podświadomość nie chce tego zaakceptować i coraz bardziej "nalega" na ten kontakt. Wiem, że brzmi to dziwnie, wiem że powinienem się trochę zdystansować emocjonalnie i wiem, że gdybym usłyszał to z ust kogoś innego uznałbym tą osobę z idiotę, który nie potrafi ogarnąć samego siebie. Chcę wyzbyć się tego, chcę wyzbyć się stawiania wszystkiego na jedną kartę, chcę być bardziej asertywny, chcę być bardziej... męski, chcę w końcu wiedzieć czego chcę...

Utwór na blogu - Eir Aoi - Ignite, jest openingiem do anime SAO2. Idealnie wpasowuje się w temat zdobywania siły. Jeżeli komuś chciałoby się szukać tłumaczenia...

sobota, 25 października 2014

Pierwszy post nowego porządku. Śmierć.

 Ostatecznie zdecydowałem jak będzie wyglądała moja działalność na blogu. Posty pojawiać się będą tylko w weekendy i będą podzielane jakby na 2 części. Jedna dotyczyć będzie mojego życia, a druga konkretnego tematu. Jeżeli obie części będą bardzo rozwinięte (Co prawdopodobnie nie będzie się często zdarzało.) będę pisał 2 posty. W sytuacji, kiedy nie będę miał czasu postaram się coś wrzucić w tygodniu.

Ten tydzień, a raczej jego połówka minęła dziwnie. Nawet bardzo. Jednego wieczora potrafiłem zmieniać nastrój 5 razy. Mój nastrój zwłaszcza wieczorami w domu był skrajny, zmieniał się niczym parabola. Potrafiłem śmiać się do łez, a po kilku minutach mieć łzy smutku w oczach. Ktoś mógłby stwierdzić, że wyglądało to minimum psychicznie i zgadzam się z tym. Na szczęście takie skrajności nie występowały w szkole. Tam starałem się trzymać cały czas jedną maskę. Zacząłem radzić sobie z takim stanem oglądając najbardziej puste anime jakie mogłem znaleźć, zajmując sobie czas, abym nie miał chwili dla siebie. Pod koniec tygodnia już jakoś mi się poprawia. Przestałem tak bardzo myśleć o moim braku sensu, o sobie, o tym jak bardzo nawalam. Może w końcu powoli zaczyna się układać, a może to tylko chwilowa poprawa. I don't care.
Brak bloga w ciągu tych kilku dni też zadziałał na mnie bardzo mocno. Jestem uzależniony od pisania postów. Nie potrafię myśleć jak inni ludzie. Moje myśli automatycznie formują się w wersji na bloga. Np zamiast pomyśleć: "O! Odizolowałem się od klasy mogę zrobić to i to, w końcu dali mi spokój." myślę tak: "Dzisiaj na zastępstwie usiadłem z boku klasy i mogłem się w końcu zająć sobą i swoimi myślami. Z jednej strony się cieszę, z drugiej to przykre, że znowu izoluję się jak w poprzedniej klasie.". Nawet idąc ulicą automatycznie myślę co mogę napisać o tym na blogu. Strasznie mnie to męczy, a momentami mam ochotę coś sobie zrobić po entej takiej myśli. Na szczęście powoli udaje mi się ogarnąć i przestaję myślami schodzić na tą tematykę.

Powinienem, wraz z postem zmienić muzykę na blogu, ale nie mam serca. Kiedy słucham tego utworu przechodzą mnie ciary. Wyraża dokładnie to, co myślę o naszym świecie. Pozwolę sobie nawet na interpretacje, której nigdy sam nie pisałem.



Piosenka o świecie, szalonym świecie dla ludzi niemogących odnaleźć się w tej paradoksalnej dla nich rzeczywistości. "Familiar faces" - ale już nie takie same jak kiedyś, znajome - wygląd ten sam, ale tak naprawdę obce - zdarte twarze. Piosenka dla ludzi, którzy nie potrafią, nie chcą (!) brać udziału w wyreżyserowanym przedstawieniu, nie chcą "czuć się jak każde dziecko powinno. Siedzieć i słuchać, siedzieć i słuchać.", być zwierzęciem w cyrku i poddawać się zasadom. "Nie ma jutra, nie ma jutra" - nie masz szans na zmianę otaczającej rzeczywistości, ale nie możesz jej ulec. "Troszkę mnie śmieszy, troszkę mnie smuci, że sny, w których umieram są najlepszymi, jakie kiedykolwiek miałem.", przyjemne, śmieszne - chęć zakończenia cierpienia, ale smutne, bo nie chcesz odchodzić z tego świata, nadzieja pomieszana z bólem i beznadziejnością... Yes, ours world is very, very mad...


Dodatkowo utwór ten wpasowuje się w temat jaki postanowiłem przedstawić, czyli śmierć. Temat nie poruszany, o którym nie chcemy myśleć, a jeżeli ktoś głośno o tym powie zostanie uznany za psychola. A przecież jest to jedyna rzecz, która w tak dużym stopniu dotyczy nas wszystkich. Do tego tematu nakłoniły mnie myśli o śmierci, a także zbliżające się święto zmarłych. Oprócz tego ostatnio coraz bardziej czuję, że czas mojej babci się kończy... Jest z nią coraz gorzej. Nie jest leżąca, nie leży w szpitalu, funkcjonuje. Ale od kilku lat bierze chemię, ponieważ choruje na białaczkę. Co za tym idzie w ostatnich tygodniach można dostrzec... jak się sypie. Ciężko mi to pisać, ale czuję, że muszę to z siebie wyrzucić. W ciągu mojego życia (A raczej odkąd pamiętam.) zmarły 3 osoby z mojej rodziny. Stratę tylko jednej osoby bardzo odczułem, ponieważ mieszkała ona w naszym domu. Było to w V klasie podstawówki, więc jeszcze nie za bardzo kontaktowałem, ale są to pamiętne dni. W związku, że przeżyłem stratę tylko jednej osoby absolutnie nie można powiedzieć, że jestem na "Ty" ze śmiercią, że wiem co znaczy utrata bliskich. Czy w ogóle można oswoić się ze śmiercią?
Zdecydowana większość religii mówi o drugim życiu, o piekle, niebie. Znam także wiele osób mówiących o śmierci jak o definitywnym końcu. Kiedyś wierzyłem, że coś "tam" jest, ale dzisiaj przestaję w to wierzyć. Nawet jeśli coś istnieje "po drugiej stronie" to nie chcę o tym wiedzieć. Wieczność mnie przeraża. Przeraża mnie, że mogę być wiecznie szczęśliwy... Jednak uważam, że nie powinniśmy się bać śmierci. Niepiśmienny Sokrates powiedział kiedyś, że tylko głupiec boi się śmierci, ponieważ niemądre jest obawianie się czegoś, czego nie jesteśmy świadomi. Nie wiemy, czy śmierć jest największym darem, czy przekleństwem człowieka, więc nie powinniśmy się jej bać. Zgadzam się w zupełności. Jedno czego jestem pewny w tej tematyce jest to, że powinniśmy czerpać jak najwięcej szczęścia z tego życia czyniąc dobro, aby nie żałować zmarnowanego czasu.

poniedziałek, 20 października 2014

Koniec.

Pora z tym skończyć. Mam dość. Dość tego wszystkiego. Zjebałem swoją szansę. Wszystkie moje wybory począwszy od podstawówki były błędne. Pogrążałem się coraz bardziej. Nienawidzę siebie. Teraz już za późno. Muszę przestać myśleć. Muszę się odmóżdżyć. Muszę... muszę...
Skupię się na szkole, na przeżyciu kolejnego dnia, nie na wnętrzu, nie na tym co mówi mi podświadomość. Przestanę myśleć. Przestanę się zastanawiać, podejrzewać, wnioskował.  Będę walczył sam ze sobą, o to aby dał mi spokój. Popłynę z prądem, nie będę myślał.

Przez jakiś czas nie będą pojawiały się posty. Mam wrażenie, że wiele rzeczy ciągnie mnie na dno... w tym blog. Nie wiem jak to będzie. Może wrócę za 2 dni, może już nigdy.

niedziela, 19 października 2014

2 post jednego dnia, o tematyce beznadziejności.

Cały dzisiejszy dzień przebiegł bardzo nie fajnie. Moja nienawiść do świata ani troszkę nie zmalała. Strasznie męczyłem się siedząc u dziadków, w samochodzie, kiedy musiałem rozmawiać z nimi wszystkimi. Kiedy tylko mój humor poprawił się odrobinkę po chwili znowu się psuł. Beznadzieja. Nie zrobiłem dzisiaj nic, a jutro takie straszne lekcje...

Depresja.

Od wczoraj nic się nie zmieniło. Czuję się tak samo beznadziejnie jak wcześniej. Poczytałem w internecie o depresji, zrobiłem nawet jakieś śmieszne testy. Jednak wynika z tego, że definitywnie borykam się z przewlekłą depresją. Wyjaśniałoby to wiele. Np dlaczego tak szybko tracę na wadze, czy dlaczego mam napady lęku. Czuję się samotny. Cały czas mam nadzieję, że ktoś napisze "hej! dziwnie piszesz na fb, asku, co jest? Może się spotkamy, porozmawiamy." Takie małe coś... Czuję się okropnie, nie mam siły na nic. Męczę się sam ze sobą. Jutro do szkoły i znowu udawać. Ten świat nie zmierza donikąd, tak samo jak moje życie. Chcę zniknąć. Odkąd pamiętam do tego zmierza to wszystko. Nie mam już siły.

Wczoraj wpadłem na aska pewnej osoby. Też z Torunia. Chłopak starszy o rok, albo 2. Jego życie było podobne do mojego, tylko o wiele bardziej skrajne. Jego postrzeganie świata jest zniekształcone tak samo jak moje. Zazdroszczę mu, że potrafi powiedzieć "Jestem nikim.", że potrafi trzymać się z boku, nie angażować się całym sobą, zaakceptować to kim jest w odróżnieniu ode mnie. W odróżnieniu ode mnie nikogo nie rani, oprócz siebie. Napisałem do niego długą wiadomość. Jestem ciekawy czy wgl ją przeczyta, ponieważ napisałem mu to w sposób, który mógłby być czystym spamem, lub wirusem. Inaczej nie mógłbym mu tego wszystkiego powiedzieć.

sobota, 18 października 2014

Lost in my own World.

Wczoraj spędziłem trochę czasu z Kotori, potem z PGO. Troszkę większym składzie, ale nadal nie kompletnym uzgodniliśmy sprawy dotyczące przyszłości. Po drodze spotkaliśmy pewną osobę, z którą wiążą się nieprzyjemne wspomnienia. Kolejny wysyp negatywnych emocji. Dzisiejszy dzień totalnie bez sensu. Cały dzień w domu. Nie zrobiłem nic produktywnego, oprócz wyniesienia śmieci. Odkopałem mojego pierwszego bloga. Znalazłem na nim 9 postów, których głupota mnie przeraziła. Jednak moje życie było jakieś takie lekkie. Może tylko wydaje mi się tak z perspektywy czasu. Oprócz tego znalazłem coś co może świadczyć o tym, że moje problemy z derealizacją, napadami i psychiką zaczęły się tamtego dnia.

Mam wrażenie, że moje problemy z pamięcią narastają coraz bardziej. Tak samo jak chęć zniknięcia z tego świata. Gdybym miał możliwość zniknięcia na zawsze wykorzystałbym ją. Jednak zniknięcia w taki sposób, aby nikt nie zauważyłby tego, nie myślał, nie pamiętał... Nie pasuję do tego świata. Nigdy nie pasowałem i nigdy nie będę żył jak inni - normalni ludzie. Przestałem wierzyć w cokolwiek. Nie wyobrażam sobie przyszłości. Po co to wszystko? Męczę się. Nie chcę tu być, chcę zacząć od zera, albo wgl nie zaczynać. Skończyć to wszystko.
Chcę wojnę. Kiedy zginę walcząc w imię czegoś (w czym nawet nie widzę sensu) będę mógł chociaż udawać, że moje życie miało jakikolwiek sens.

czwartek, 16 października 2014

"I cry when angels deserve to die."

Dzisiejszy dzień względnie pozytywny. Rano 1 lekcja - religia, na której 6 minutowa praca klasowa. Oczywiście zjebałem, poprawi się. Potem wf. Grało mi się okropnie, nie mogłem się skupić na piłce. Nie ważne czy grałem w polu, czy na bramce... Broniąc wpuszczałem takie szmaty, że to masakra. Jeden z najgorszych meczy ever. ZNOWU przegraliśmy z klasą gimbazjalną... Następnie poszedłem do lekarza ściągnąć szwy z brody. W końcu nie muszę łazić z jakimś gównem na twarzy. Następnie do domku, obiadek i chwila odpoczynku. Dzisiaj miałem pierwszy dodatkowy angielski w nowej grupie. Ale kiedy tak siedziałem w domu coś mnie tchnęło i stwierdziłem, że pojadę przed angielskim zobaczyć czy na pksie jest może Kotori. Moje przeczucie nie zawiodło mnie. Już w oddali zauważyłem małą, człapiącą dziewczynę. Gdyby to nie było dziwne zacząłbym się głośno śmiać z tego powodu. Moja podświadomość chyba nawiązała więź z Kotori, dzięki czemu udało mi się na nią wpaść. Kiedy to się trochę powygłupialiśmy rozstaliśmy się, a ja pognałem czym prędzej na angola. Moja nowa grupa nie zachwyciła mnie. 2 laski nigdy się nie odzywające, chłopak z angolem na poziomie mojej 1 klasy gimnazjum. Oprócz tego jeden chłopak dobrze ułożony i chyba się z nim dogadam  i jedna bardzo towarzyska i zabawna laska. Przeżyje (y).

Miałem jakiś ciekawy pomysł na posta, ale nie mam siły dzisiaj sobie przypominać.

Jutro idę na 2 lekcje, oprócz tego mam zgromadzenie PGO, oraz liczę na to, że Kotori potowarzyszy mi w czekaniu na nich. Ciekawie się zapowiada.


EDIT: Dopisując tytuł do posta odczułem deja vu. Dziwne. Zazwyczaj podczas tej chwili przypomina się sen (proroczy), w którym działo się to samo co dzieje się w danej chwili, ewentualnie myśli. A teraz wyraźnie odczułem wspomnienia... Tak jakby to deja vu jednak nie było tylko snem... Może to coś więcej... Może teoria kwantowa dopuszczająca istnienie równoległych wszechświatów nie jest jednak taka głupia...

środa, 15 października 2014

POLSKA. SPRING INTO NEW KURWA.

PS. (Na początku, bo mogę.) OTO 250 POST!

Dzisiejszy dzień taki jakiś szary. Nudny. Trochę smutny, ale kilkakrotnie szczerze się uśmiechnąłem... nie jest źle. Tak neutralnie. Mam wrażenie, że niezdrowo uzależniam się od ognia... Ciągle łapię za zapałki, ciągle coś podpalam. Patrzę. To mnie uspokaja. Kiedy patrzę na ten mały płomyk reszta nie istnieje... Stwierdziłem, że muszę się skupiać na tych dobrych chwilach, wesołych, a nie na złych i depresyjnych... Może to niezbyt dobrze, ale mam powoli tego wszystkiego dość. Muszę zrobić sobie chwilową odskocznię. Tyle o mnie na dzisiaj. Jakoś nie mam ochoty mówić dzisiaj o sobie, o uczuciach... Ostatnio tego było za dużo.

Ostatnie sukcesy sportowe mocno podniosły moje zdanie o sporcie polskim. Nie mówię tu o piłce nożnej, chociaż wygrana 2:0 z Niemcami i remis 2:2 ze Szkotami to duże osiągnięcie, lecz głównie o siatkówce, kolarstwie, pływactwie, Mistrzostwach Olimpijskich i o naszych lekko atletach. 2014 już został okrzyknięty rokiem cebuli... Morale rodaków mega wzrosło. Już odzyskiwałem wiarę w nasze państwo, kiedy to odnalazłem to: NOWA INICJATYWA. Nosz kurfa... Nie wiedziałem czy czytając to mam śmiać się, czy płakać. Jeżeli komuś nie chce się czytać, w skrócie: Ruszyło głosowanie na logo, które ma reprezentować polskie produkty, akcje, inwestycje itd. na świecie. Okej może to nie jest taki zły pomysł, ale kurfa wydać 200 tysięcy EURO na projekt takiego czegoś?!

Wystartowało głosowanie na nowe logo Polski

Jako polaczek nie powinienem narzekać, ponieważ pieniądze na to poszły nie z budżetu państwa, lecz z hojności "prywatnego inwestora"... Ale jak patrzę na te jebane sprężynki, które mają mnie reprezentować na arenie międzynarodowej, to aż bierze mnie obrzydzenie. Może i sprężynka jest dobrym symbolem dla działań Polaków w przeszłości. "Im bardziej, jako naród, byliśmy ograniczani, tym większą energię, i twórcze napięcie generowaliśmy. Odradzaliśmy się silniejsi i jeszcze dynamiczniej działaliśmy." Ale nijako to pasuje do idei samego logo. I jeszcze te nagłówki "Historyczna szansa"... Załamanie, ból i cierpienie. Jeszcze chwalą się faktem, że to właśnie Polacy ostatecznie wybiorą logo. Wybiorą pomiędzy 3 bohomazami widocznymi powyżej... To jest szczyt. Kolejny sposób na ośmieszenie Polski na arenie międzynarodowej podobnie jak było z "Kokokokokokokokokokokokok EURO SPOKO"...

Nikt już nie mówi o Ukrainie. A właśnie tam odgrywają się najważniejsze wydarzenia ostatnich lat. Siły rządowe przegrywają z Rosją... Świat milczy... Apropos Rosji. Dzisiaj zatrzymani zostali 2 mężczyźni działający dla wrogiego wywiadu. Jednym z nich jest ważny oficer wojskowy posiadający dużą wiedzę, drugim prawnik... Oczywiście szpiegowali na rzecz Rosji... Jestem ciekawy ile w tym prawdy, a ile propagandy...

wtorek, 14 października 2014

Cienie ataku.

Wczoraj dopiero po kilku godzinach zrozumiałem o co chodzi z tym całym dniem. Nasilanie się złego nastroju i wybuch wszystkich negatywnych emocji pod wpływem czynniku zewnętrznego. W tym wypadku tym czynnikiem była Kotori. Zabawa ogniem nie pomagał, siedzenie na balkonie też nie. Myśli samobójcze, ściskanie w żołądku, mdłości, to wszystko już było. Przy napadzie lęku. Tak. To wróciło. Nie wiem dlaczego, ale wracało powoli przez cały dzień i nikt nie mógł tego zatrzymać. Kiedy prawie się porzygałem to wszystko odeszło, zniknęło, jakby moje wewnętrzne emocje się wypaliły. Jestem zły na siebie. Nauczyłem się, żeby w takie dni nie rozmawiać z ludźmi i wyładować się w inny sposób.

Mimo zniknięcia tego wszystkiego zostały ślady i mój dzisiejszy humor pozostawiał dużo do życzenia. Nie poszedłem do szkoły, ponieważ miałem kardiologa. Lekarz powiedział mi, że mam mierzyć sobie ciśnienie, odżywiać się lepiej, łykać magnez, pić dużo wody i ruszać się. Mam dobre wyniki, ale pojawia się ryzyko nadciśnienia i wysokiego cholesterolu. Nothing special. Dowiedziałem się, że każdy dorosły człowiek może zemdleć 2 razy rocznie i to nic nie znaczy. Następnie poszedłem rozejrzeć się za glanami i czekałem na Kotori przed szkołą. Ponieważ miałem mnóstwo czasu poszedłem z 2 osobami z byłej klasy się przejść. Przypomniałem sobie o pustości niektórych ludzi i za co nie lubiłem byłej klasy (y). Potem wróciłem i dalej czekałem. Poszlajaliśmy się Kotori i jej chłopakiem. Było tak... inaczej. Atmosfera całkowicie się zmieniła, kiedy zostałem z nią sam. Znowu cisza. Może nie, aż tak dotkliwa jak na naszym pierwszym spotkaniu w roku szkolnym, ale jednak. Boli mnie to, że nie potrafimy rozmawiać ze sobą w realu na trudniejsze tematy, o naszych problemach, obawach. Ona udaje tą zawsze wesołą Kotori, a ja udaję, że tego nie widzę. Kiedy wcześniejsze wydarzenia nie pozwalają nam na to, aby żartować nie mówimy prawie nic. Kiedy odjechała w mojej głowie pojawiło się milion pomysłów jak lepiej mogłem przeprowadzić tą rozmowę... Co powinienem powiedzieć, a czego nie. W internecie dużo koloryzuję, bardzo często mówię, że ją kocham... A w realu? Nie potrafię.
Może powinienem przestać się skupiać na swoim wnętrzu, na tym wszystkim. Może powinienem dalej łapać szczęśliwe chwile. I nie myśleć za dużo...

poniedziałek, 13 października 2014

Upadek.

Dzisiaj znów czuję, że zawiodłem. Nie podołam. Jestem egoistą. Przywiązałem do siebie wspaniałą istotę, która daje mi choć odrobinę szczęścia, nie mogąc jej zaoferować nic. Tak bardzo chciałbym chronić ją od zła, od przeszłości, ale nie mogę jej dać nawet odrobiny tego co dawała jej Przeszłość. Ta mała istota potrzebuję ochrony, a ja nie mogę jej zagwarantować. Jako osoba, którą wybrała, jako osoba, która obiecała jej, że będzie ją chronić nie potrafię. Jak mam chronić kogokolwiek skoro sam nie potrafię podołać swojemu życiu... skoro tak często napływają łzy. Jestem słaby i nigdy nie będę na tyle silny, aby móc zagwarantować cokolwiek. Chcę wspierać bliskich, a sam potrzebuję wsparcia. Jestem słaby i bezsilny. Wręcz boję się tego, że bliscy zaczną ukrywać przede mną swoje problemy, aby chronić mnie. Nie chcę tego, chcę walczyć. Chcę walczyć sam ze sobą, z problemami swoimi i bliskich, chcę w końcu zatriumfować, ale nie mogę.

Nie mam siły. Dzisiaj od początku dnia gorszy humor pogarszający się z upływającymi godzinami, nagle poczułem odpływ sił i skręciło mnie w żołądku, a ja przy zgaszonym świetle upadłem.

niedziela, 12 października 2014

Druga rzeczywistość i ogień.

Niedziela. Leniwa niedziela przed wolnym poniedziałkiem. Nie zrobiłem dzisiaj praktycznie nic. Wstałem po południu, zjadłem obiad, pograłem w jakąś grę RPG, zjadłem pizze i znowu do kompa.

Stwierdziłem, że nie mogę grać w gry, w których wczuwam się w główną postać. Mówię tu zwłaszcza o grach RPG, w których kieruje się postacią w sposób mniej lub bardziej realistyczny. Po 2 godzinnym graniu, kiedy odchodzę od komputera przestaję ogarniać. Coś jakby nawrót derealizacji tylko, że chwilowy. Bardzo to dziwne. Oznacza to, że nie mogę grać w takie gry jeżeli nie mam do dyspozycji całego dnia zamulania. Dzisiaj na szczęście po jakimś czasie mi to przeszło.
Tak myślę, że może to był powód pojawienia się derealizacji w przeszłości. Może mój mózg po prostu nie ogarnia rzeczywistości wirtualnej, a nie pamiętam już czy w tamtym okresie grałem w jakieś gry tego typu. Jeżeli tak jest rzeczywiście to moje marzenie korzystania z hełmu wirtualnej rzeczywistości takiej jak chociażby w anime SwordArtOnline wydaje się niemożliwe. Mógłbym popaść w ten świat całkowicie i całkowicie pomieszać rzeczywistości.
Swoją drogą prototypy takiego urządzenia już istnieją i jestem przekonany, że jeszcze za mojego życia takie coś będzie w użytku codziennym.

Często siedząc przed komputerem bawię się zapałkami. Podpalam papiery, które nie są już mi potrzebne. Ogień przynosi mi uspokojenie, przyjemność i poczucie kontroli, a także niekiedy ból, który jest mi czasami... potrzebny. Dzisiaj jednak dostałem nauczkę, aby bardziej uważać przy tej zabawie. W moim małym śmietniku, kiedy nie patrzyłem stopił się worek na śmieci i żar przemienił się w płomień... Na szczęście szybko to ogarnąłem... Tak mało brakowało do tragedii...

sobota, 11 października 2014

Chillday, wspominki, miłość - nienawiść.

Jesień. Piękna, polska jesień. Najpiękniejsza i moja ulubiona pora roku. Uwielbiam spacerować wśród opadających liści. Mimo okropnej temperatury 25°C zakochałem się w dzisiejszej pogodzie.
Dzisiejszy dzień mega pozytywny, mimo że bez jakiś fantastycznych wydarzeń. Potrzebuję takich luźnych dni. Wstałem przed południem umyłem się, zjadłem przepyszny, prosty, polski obiad, po godzinie odpoczynku wziąłem się za sprzątanie, oraz za przemeblowanie pokoju. Wszystko przy akompaniamencie ulubionej muzyki.  Od razu więcej miejsca się zrobiło. Dzisiaj postawiłem sobie cel znaleźć w jakimś sklepie najzajebistrzą czekoladę jaką jadłem w życiu. Spróbowałem ją kilka dni temu, kiedy to pojawiła się w pobliskim sklepie, ale niestety tylko na kilka dni i nawet nie zauważyłem, kiedy zniknęła. Mimo kilkugodzinnych poszukiwań nie udało mi się odnaleźć zaginionej czekolady. Ogromny smuteczeg. Po powrocie do domu zjadłem kolację i teraz siedzę na kompie.

Jednak z podróży tej wynikło  coś dobrego. Doznałem jakiegoś nagłego napływu weny, aż spisałem sobie słowa kluczowe. Część tematów poruszę dzisiaj, część zostawię sobie na kiedy indziej.

Jedna z myśli, która przeszła przez moją głowę była następująca. Czuję się wolny, mam najlepszą przyjaciółkę pod słońcem, łapię ile mogę szczęścia całym sobą, jestem szczęśliwy. Odkąd skończyło się moje dzieciństwo chyba nie byłem bardziej szczęśliwy. Znów na usta cisną się słowa, że zawsze chciałem taki być. Słowa te zredagowałem równiutko rok temu, kiedy to miałem pozory szczęścia. Wtedy też Nika poznała tajemnicę bloga. Nie chcę, żeby ten okres się powtórzył. Chcę, żeby to szczęście, ta miłość nie była złudzeniem i wierzę w to, że nasza znajomość z Kotori nie skończy się tak jak z Niką. Wierzę w to, że przetrwamy nawet najgorsze w naszym trójkącie miłosnym.

Już dawno temu pisałem czym dla mnie jest miłość. W skrócie opowiadałem o tym, że dla mnie przyjaźń, miłość, przyjacielskość i inne pozytywne emocje to jedno uczucie w różnym natężeniu. Oczywiście nie mówię tutaj o zauroczeniu, motylkach w brzuchu itd, ponieważ jest to najzwyczajniejsza w świecie reakcja organizmu. 
Dzisiaj rozszerzyłem tą teorię o nienawiść. Ta sama zasada co do pozytywnych uczuć tylko w drugą stronę. Zawiść, zazdrość, czy zwykła nieuprzejmość (Nie mówię tutaj o takim przyjacielskim chamstwie, które często używam - pokazuje swoje uczucia względem drugiej osoby, będąc złośliwym itd.) to nienawiść w różnym natężeniu. Nie będę się rozpisywał na ten temat to nie jest moim celem.
Teoria ta wyklucza stwierdzenie, że od miłości do nienawiści jeden krok. Jeżeli ktoś na prawdę w pełni kochał drugą osobę nie znienawidzi jej nawet jeśli ta zrobiłaby mu nawet najgorsze zło. I odwracając sytuację jeżeli ktoś na prawdę nienawidził kogoś całym sercem, nie pokocha jej w ciągu kilku dni.
Za tym stwierdzeniem nasunęła się myśl, dlaczego we mnie tyle nienawiści wobec innych ludzi. Może za sprawą tego, że ludzie kierowali w moją stronę tony negatywnej energii prawie mnie nie znając. Jedno jest pewne. Moim kolejnym celem w życiu jest miłość. Miłość do wszystkich, także do wrogów. Chcę wyrzec się nienawiści. Chcę znów uwierzyć w ludzi, unikając zła.

piątek, 10 października 2014

Wolność i szczęście.

Dzisiaj ponownie miałem mało lekcji. 4 lekcje, w tym jedno okienko i luźna lekcja wiedzy o kulturze. Rano kartkówka z geografii, która poszła mi w miarę dobrze, a pod koniec próbna matura ustna z polaka. Orałem się tydzień tym gównem z polaka... A ona zapytała tylko jedną osobę... Powinienem się cieszyć, ale wkurw mnie bierze, że tyle czasu na to poświęciłem. Czas jest zbyt cenny, żeby marnować go na jakieś gówna. Zwłaszcza, że jak słuchałem innych to serio powiedziałbym to lepiej od 3/4 klasy... Wczoraj na Facebooku wynikła dyskusja w związku z którą chcemy prosić dyrektora o zmianę nauczyciela od polaka. Dlaczego? Ponieważ  nasze lekcje wyglądają mniej więcej tak: "Dzisiejszy temat to blabla. Otwórzcie podręcznik, przeczytajcie wstęp do lektury, opiszcie genezę utworu i tytuł. Potem to sprawdzimy i zrobicie zadania z podręcznika, a ja posiedzę na fejsie." Nauczycielka wyznaje chyba zasadę miej wyjebane, a będzie Ci dane...

Przez cały dzień motywowała mnie myśl, że znowu będę mógł spędzić czas sam na sam z Kotori. Po szkole zaszedłem do jeszcze jednego nauczyciela i czym prędzej do "Mojej Kochanej Deski ♡". Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że wcześniej miejsce miała nieprzyjemna rozmowa pomiędzy jej klasą, a wychowawczynią. Wydarzenie to sprawiło, że znowu łzy stoczyły się po jej policzkach. Dopiero wtedy w pełni zrozumiałem jak bardzo kruchym stworzeniem jest ta mała istota i jak łatwo można ją zranić drobnostkami. Nienawidzę takich momentów. Głównie dlatego, że nie wiem jak mam się zachować. Stoję obok jak ten ciołek, kiedy jej chłopak ją pociesza. Nie mam pojęcia co mogę zrobić, oprócz podania głupich chusteczek. Kiedy przytulić, a kiedy słuchać. Zwłaszcza, że w tych momentach zawsze jest z nią chłopak, który wie jak się zachować. W ten sposób minęła godzina. Po tym porwałem ją chłopakowi i znów świetnie się bawiliśmy. Niesamowicie cieszę się z faktu, że wszelkie granice między nami zniknęły i tak dobrze się rozumiemy. Nie chcę w tym chwilach poruszać jakiś nieprzyjemnych tematów, ponieważ nie chcę psuć chwili, ale wiem, że mogę z nią porozmawiać o wszystkim. A raczej mógłbym, gdyby rozmawianie z ludźmi nie szłoby mi tak źle... Przed pojawieniem się Kotori w moim życiu, nawet nie śniłem o tym, że kiedykolwiek będę tak często się uśmiechał. Nawet przed komputerem, nawet do samego siebie przypominając sobie jakieś wydarzenie czy po prostu myśląc o kimś.
+Największy sukces dzisiejszego dnia. Wysadziłem zapalniczkę B) Już wiem czym wysadzać mosty w czasie wojny (y).

Mam wrażenie, że moja klasowa paczka się rozsypuje... może to i dobrze... Łączy nas coraz mniej, jednocześnie odrzucają mnie coraz bardziej od siebie, swoją osobowością.

Czuję się wolny... Od jakiegoś czasu towarzyszy mi uczucie wolności. Nie czuję się przymuszany do niczego. Nie czuję się jak w gimnazjalnym więzieniu. Nie słyszę co chwilę "musisz to, musisz tamto, tego nie możesz", ale "możesz, nie musisz, rób jak uważasz". To uczucie nie towarzyszy mi tylko w szkole, ale także poza nią. Rodzice mają na mnie jeszcze bardziej wyjebane.
Niestety, stety moja wolność od przyszłego tygodnia się ograniczy. Dzisiaj pojawił się na stronie szkoły nowy, już pewny i stabilny plan, dodatkowo zaczynam od przyszłego tygodnia dodatkowy angielski. Co za tym idzie 2 dni w tygodniu odpadają z mojego życia całkowicie. A dokładnie wtorki i czwartki. Jedno jest pewne. Zanim się obejrzałem minęła 1/3 października. Teraz, kiedy do tego dojdzie jeszcze angielski czas przyśpieszy jeszcze bardziej. 
Natłok zajęć uniemożliwi mi tak swobodne życie jak teraz. Wracam kiedy chcę i robię co chcę. Oprócz tego mocno ograniczy możliwości spotykania Kotori po szkole.

czwartek, 9 października 2014

Blabla i mały drech.

Dzisiejszy czwartek z nastawieniem bardzo dobrym, głównie ze względu na małą ilość lekcji. Zwolniłem się z wf, aby iść do chirurga. Niestety szwów mi nie ściągnął, dopiero za tydzień ze względów naturalnych. W przyszłym tygodniu ominie mnie kilka lekcji ze względu na wizyty u lekarzy. M.in. we wtorek mam kardiologa... Resztę dnia to nauka przez którą straciłem wenę na posta. Miałem taką ochotę jeszcze kilka godzin temu napisać coś ambitnego, ale mi przeszło...

Dzisiaj znowu nawiedził mnie sen. A nawet można powiedzieć, że dwa. Pierwszy sen był normalny. Śniło mi się całodniowe spotkanie z Kotori... Niestety skończyło się na tym, że usiadła za stery tramwaju i rozbiła się o inny... Następnie sen płynnie przeszedł w inną scenerie. Ten przypominał mój poprzedni sen, który był troszeczkę zboczony. Niestety trwał z kilka sekund, ponieważ zadzwonił budzik...
Nawet nie wiecie jak ekscytuje się tym, że moje sny powróciły. Może to znaczy, że zaginiona cząstka mnie wraca.

Już chciałem kończyć post, ale przypomniało mi się jeszcze jedno zdarzenie. Otóż ok 15 musiałem skoczyć jeszcze na chwilę do miasta. Na przystanku spotkałem kogoś, kogo nie chciałem spotykać... Koleś młodszy ode mnie rok, może dwa. Nie wiem nawet jak go poznałem. Wiem to, że wielokrotnie próbował mnie okraść i pobić... Taki mały szczyl... Ogolił łeb prawie na łyso. Wygląda jak typowy dresu. Tzn to nie tak, że próbował mnie pobić czy coś. Jechaliśmy razem tramwajem "gadając". Oprócz tego, że cały czas tak jakby markował ciosy w moją stronę chyba szukając zaczepki. +Jego już klasyczny tekst "O nowe słuchawki? Pokaż" albo "Pożyczysz dyche?". Wiadomo jakby się to skończyło. Zastanawiam się co mu chodzi po głowie. Już mógłby mnie na serio zaatakować, chociaż wiedziałbym jak reagować. Bo dałbym mu radę, chociażby ze względu na masę. Ale ja wiem co mu chodzi po głowie? Może po prostu chce sprowokować.
Teraz przyszła mi do głowy taka myśl, że to było dziwne. Kiedy ostatnio go spotkałem trochę się stresowałem i próbowałem uciec. A teraz? Nic. Rozmawiałem z nim spokojnie na jego pojebane tematy, chociażby klasyczne pytanie toruńskich dresów "Elana, czy Apator?". Nawet myśl, że zaraz mu zajebie (Miałem przez chwilę taką myśl.) jakoś mnie nie wciągnęła. Spłynęło to po mnie. Zero emocji...

środa, 8 października 2014

"Po co szukamy radości, kiedy mamy ją obok siebie? Po co szukamy szczęścia, kiedy mamy je obok siebie?

Czemu przelewamy tyle krwi, skoro mamy do wyboru wiele innych opcji,
pozytywnych emocji? Magia twą duszę wzmocni.
Przestań być królem własnego ja, zdejmij koronę,
nie pozwól by ta zła zastąpiła tą dobrą stronę.
Strażnicy Pana, strażnicy miłości,my po to padamy,
padamy na kolana, by od zła uchronić ludzi."

Taki tam wstęp z dzisiejszej blogowej piosenki.

W tym momencie powinienem przygotowywać maturę ustną z polaka, ale co tam wolę się opierdalać

Dzisiaj obudziłem się ze świetnym humorem. Głównie ze względu na to, że w mojej pamięci pojawił się sen. Do dzisiaj nie pamiętałem swoich snów. Może dlatego, że w moim umyśle w końcu się trochę przejaśniło. Dodatkowo do rozbudzenia się zmotywował mnie sms od Kotori. Taki mały gest, ale sprawił że uśmiechnąłem się. Minus taki, że gdyby nie to mógłbym pospać jeszcze dobre 50 minut. Jednak wolę się nie wyspać z dobrym humorem, niż wyspać ze złym. Następnie do szkoły. Jak pisałem powyżej słabo mi dzisiaj wszystko szło. Poszliśmy nawet do wychowawczyni z gimnazjum, ponieważ miała zorganizować jakieś ognisko, ale nas wygnała mówiąc, że nie ma dla nas czasu. Ehh trudne życie licealisty.
Stwierdziłem, że muszę bardziej otworzyć się na klasę. Wcześniej zamknąłem się w mojej paczce i nie miałem ochoty integrować się z resztą. Jednak nastąpiła rotacja i teraz nie mam ochoty przebywać z moją paczką, a pogadać trochę z resztą klasy. Może to głupio zabrzmi, ale moja klasa serio jest kochana. Np. jedna z dziewczyn stwierdziła, że przyniesie plaster i też sobie przyklei na brodę, żebym nie czuł się samotny. (Pozostałość po wtorkowym zabiegu. Jutro się tego pozbywam.) Z innymi ludźmi też można się świetnie dogadać.

Pora zmienić nastawienie! Otworzyć się na ludzi. Mimo, że ten świat jest szary, nudny i bez sensu to trzeba potrafić czerpać z małych chwil. Jeżeli potrafisz z nich czerpać szczęście to jesteś zwycięzcą!
To będzie mój cel. Na chwilę obecną mam dość Kościoła, może kiedyś do tego wrócę. Skupię się na osobie, rzeczach, czynnościach, na których zależy mi najbardziej i które dają mi szczęście, nie zapominając o innych ludziach. Chcę szerzyć "dobro". ~Tak bardzo wygórowane marzenia.

wtorek, 7 października 2014

Żyj dobrze i nie oglądaj się.

Nawet nie wiem, kiedy minął wczorajszy dzień. Nauki coraz więcej, coraz trudniej mi ogarniać to wszystko. Trudno działać bez motywacji, z uczuciem beznadziejności. Kiedyś motywował mnie stres i lęk... teraz już nawet się nie stresuje szkołą. Od kiedy chodzę do liceum czuje, że oceny i szkoła nie są tak ważne... A od kilku dni, że nic nie jest ważne. Zagubiłem się.
Ale to było wczoraj, dzisiaj mam już zupełnie inne przemyślenia.

Rano miałem zabieg wycięcia pewnego niewielkiego czegoś na brodzie. Niby nic takiego, ale kiedy zacznę golić się regularnie i na poważniej (niż dotychczas maszynką elektryczną) będzie to niesamowicie przeszkadzało. Fajne uczucie, kiedy kroją Ci coś na twarzy, a Ty nie czujesz prawie nic, oprócz nacisku. Najbardziej rozbawiło mnie uczucie zakładania szwów i to jak widziałem cienie ich siłowania się z tym. (Miałem na twarzy takie dziwne coś przez co widziałem tylko cienie.) Natomiast najbardziej nieprzyjemne było... świecenie po oczach lampy, kiedy leżałem na stole przed wycinaniem... Podsumowując świetna zabawa i zastanawiam czy jeszcze sobie czegoś nie wyciąć
W trakcie rozmowy poruszyliśmy temat sensu życia, który w ostatnich dniach utraciłem. Starając się ze wszystkich sił wskazać jej jakiś sens, sam zrozumiałem jak ważne jest łapanie chwil. Jak ważne jest, aby łapać te małe chwile, które dają choć odrobinę szczęścia. Takich chwil nie jest dużo w moim życiu, dlatego tak bardzo zależy mi na Kotori. Przestałem wierzyć w dobro lub zło. Przestałem wierzyć w to, że Bóg nagrodzi mnie lub ukarze. Musimy żyć tak, abyśmy my byli szczęśliwi, a droga do szczęścia (przynajmniej moja) prowadzi paradoksalnie przez dobro. Uszczęśliwi mnie szerzenie dobra i na tym się skupię w moim życiu. Ponieważ nie chodzi o to, aby być "tym dobrym", jak do niedawna myślałem, lecz o to, żeby żyć dobrze.

niedziela, 5 października 2014

Ucz się ucz, bo to do potęgi klucz.

Niedziela. Obudziłem się o 9. Przeleżałem w łóżku do południa. Zacząłem się uczyć. Nauka tak mnie wciągnęła, że o 19 zorientowałem się, że przez cały dzień nic nie jadłem. Poczułem przeszywający głód. Pognałem czym prędzej do kuchni odgrzać sobie obiad. Kiedy skończyłem jeść zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, żebym nic nie jadł, bo pizze zamówili... Ostatecznie dopiero przed chwilą skończyłem naukę. A to i tak tylko połowa tego co powinienem dzisiaj zrobić. Chyba należałoby zacząć uczyć się regularnie... Moja głowa nie przyjmie już dzisiaj więcej. Jestem zmęczony psychicznie i fizycznie od ciągłego siedzenia w jednej pozycji. Humor od rana z godziny na godzinę coraz gorszy.

Na jutro uczyłem się historii, a dokładnie okresu pomiędzy I i II Wojną Światową. Dopiero teraz, po dokładnym zapoznaniu się z postaciami Stalina i Lenina uświadomiłem sobie do czego dąży... Korwin... Dopiero teraz łącząc wątki zrozumiałem co ma na myśli. Popierałem jego poglądy, lecz dopiero teraz zrozumiałem z czym one się wiążą. Uświadomiłem sobie jak okropną ideologię chce rozszerzyć. Coś na co patrzyłem z przymrużeniem oka, a dokładniej brak opieki socjalnej i zdrowotnej, stało się dla mnie czymś tak ważnym w tym wszystkim co próbuje wypromować Mikke, że stracił moje poparcie. Nadal zgadzam się z obaleniem systemu i wprowadzeniu całkiem innego stylu życia, ale to co on planuje zrobić nie może dojść do skutku.
Znowu wracam do punktu wyjścia, aby stwierdzić, że w Polsce nie ma partii, która byłaby zgodna z moimi poglądami.

sobota, 4 października 2014

Na poszukiwaniu sensu.

Dzisiejszy dzień był jednym z najpozytywniejszych w ostatnim czasie. Od rana leciałem na miasto, aby spotkać się z Kotori. Łaziliśmy przez 5 godzin po połowie Torunia i jak niegdyś jeden przekrzykiwał drugiego. Zero jakichkolwiek blokad emocjonalnych. Dzień przebiegł tak jak te pierwsze spotkania na początku naszej znajomości. Chciałbym, aby to małe stworzenie miało taki humor już zawsze. Mógłbym żyć tylko na spotkaniach z nią i PGO. Nic więcej do życia nie jest mi potrzebne.
Po rozstaniu biegiem się przebrać i do ciocio-babci na jej imieniny (świętowane jak urodziny). Nażarłem się za tydzień, zarobiłem parę groszy i pobawiłem się z już nie tak małym kuzynem. Dzień mega pozytywny i dobry humor nie odstępował mnie, ani na chwilę.

Wczoraj pod prysznicem przeszła mi przez głowę myśl, jakie nasze życie jest śmieszne... Nie potrafię teraz opisać dlaczego. Po prostu mnie to rozśmieszyło.
Żyjemy sobie. Sami wśród tłumów. Każdy człowiek w głębi myśli, że jest najważniejszy, że to wszystko jest dla niego. Każdy człowiek w coś wierzy. Czy to religia, czy przekonania, czy jakaś głupota. Każdy człowiek mimo wszystko jest egoistą, myśli jak się ustawić, żeby było mu lepiej. Jeżeli robi coś dla kogoś to po to, aby później to wykorzystać, żeby mieć dobrą opinię u innych itd. Nawet przyjaźń jest egoistyczna. Po co nam przyjaciele? Po to, aby nie być samotnym, żeby mieć z kimś pogadać o swoich problemach. Mówię, że chcę, aby Kotori była szczęśliwa. Dlaczego? Ponieważ kiedy ona jest szczęśliwa, ja także. Jestem egoistą. Każdy człowiek z tych 7 miliardów żyjących na Ziemi ma swoje cele, dąży do czegoś. Nikogo nie obchodzi te pozostałe 7 miliardów. Każdy widzi tylko siebie, swoje potrzeby (W tym potrzeby stadne.), ideologie. Co to znaczy na większą skale? Tyle co ziarnko piasku na pustyni. 
Wspominamy, możemy tylko w ten sposób ingerować w przeszłość. Planujemy, starając się wpłynąć na przyszłość. I tak nic z tego nie wyjdzie. Wystarczy jeden fałszywy ruch i znikamy z kart historii. Żyjemy teraźniejszością. Kontrolujemy tylko tyci punkt na linii czasu i to tylko przez tę chwilę. Życie dosłownie ucieka nam przez palce i to w tak szybkim tempie, że to przerażające. To właśnie jest zabawne. Tak zabawne, że aż przerażające. 
Gdzie tu sens? Po co żyjemy? Jak to powiedział kiedyś pewien bardzo mądry rówieśnik z PGO "Phi! Cel życia? Celem naszego życia jest wytwarzanie endorfin. Wytwarzanie endorfin oraz ruchanie. Dużo ruchania. Takich stworzyła nas natura." Dużo w tym prawdy. Ale nawet wytwarzanie tych hormonów jest bez sensu. Po co produkować nic nieznaczący związek chemiczny, samemu będąc ogromnym zbiorem najróżniejszych nic nieznaczących związków chemicznych, z nic nie znaczących substancji skoro żyjemy w czymś tak ogromnym i tak dużo znaczącym jak wszechświat. Po co to wszystko? Po co tyle bólu i cierpienia, po co tyle zachodu z tym wszystkim? 

piątek, 3 października 2014

Ból brzucha, lekarka i stare tematy.

Wczorajszy dzień minął jako tako pusto. Nic specjalnego się nie działo oprócz tego, że staram się nawiedzać Kotori jeszcze częściej. Wczoraj powrócił do mnie ból brzucha na wysokości pęcherza. Niemal zwijałem się z bólu... Powrócił, ponieważ kilka tygodni temu miałem taki sam ból. Wtedy przeleżałem weekend w łóżku i mi przeszło. Teraz nie miałem takiej możliwości. Dzisiaj nie poszedłem do szkoły, zamiast tego do lekarza. Dopiero o 14 byłem wolny. Nie dowiedziałem się nic. Tylko nadszarpnąłem nerwy... Powiedziała mi, że mam łyknąć ibuprofen jeśli mnie coś boli... Przynajmniej raczej nie mam problemu z wyrostkiem, bo na to chyba zwróciłaby uwagę...
Po powrocie do domu niemal od razu leciałem na spotkanie z połową PGO. Znowu wspomnienia i znowu plany na przyszłość. Na prawdę mocno doceniam te nasze pogadanki. Taka wysepka spokoju w tym codziennym biegu. Wieczorem chwyciła mnie jeszcze rozkmina jak wyglądałoby życie Kotori, gdyby mnie nie spotkała... Czy ominęłyby ją powody do łez, czy jej główka byłaby choć trochę spokojniejsza, czy może cięłaby się na potęgę i znowu przyjaźniła z takim jednym ćpunem... Oczywiście bardziej przychylam się do pierwszej wersji... Pesymista tak bardzo. Znowu zacząłem się zastanawiać nad przypadkiem, który kieruje naszym światem. Przecież tak mało brakowało, a nigdy nie napisałbym do niej...

I i i i chyba tyle na dzisiaj. Nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Jutro spotykam się z Kotori. Mam ogromną nadzieję i wierzę w to, że nasze spotkanie będzie przebiegało jak wtedy, gdy dopiero się poznawaliśmy.

środa, 1 października 2014

Obawy, zaniki pamięci i złożoność ludzkiego ciała.

Coraz bardziej zaczyna mnie niepokoić kilka faktów. Np swego rodzaju zaniki pamięci... Prawie zupełnie nie pamiętam wczorajszego dnia... Z dzisiej całkowicie nie pamiętam jednego wydarzenia z przerwy, kiedy to inni opisują je bardzo dokładnie. Coraz częściej zdarza mi się popełniać błędy ortograficzne... tzn długo zastanawiać się nad pisownią naprawdę łatwych polskich słów... Jest to co najmniej niepokojące. A może po prostu czytam za mało książek... Oprócz tego zauważam u siebie problemy z koncentracją... Nawet pisząc posta muszę długo zastanawiać się o tym co chcę napisać i czy to ma sens... Momentami nawet muzyka mi przeszkadza. A może to jednak przez zmęczenie...

Jedyne co wyraźniej pamiętam z dnia wczorajszego to pewna nieprzyjemna sytuacja z Kotori, ale wszystko się wyprostowało i jest good. Muszę nawet powiedzieć, że dogaduję się coraz lepiej z jej chłopakiem.
Dzisiejszy dzień dał mi trochę do myślenia. Kończyłem lekcje szybciej, więc zgodnie z tradycją poszedłem na miasto z moją klasową paczką. Wszystko ładnie pięknie, aż do czasu, gdy znowu zaczęły się fochy i jakieś głupie podchody... Nie wytrzymałem i powiedziałem, że idę na tramwaj, bo coś tam. Prosili, żebym został, ale w jakim tym cel skoro tylko psują mi humor. I nawet dobrze wyszło. Mogłem spokojnie podejść na dworzec pks i pożegnać się z Kotori. To już taka trochę tradycja, że odprowadzamy ją wraz z jej chłopakiem. Tzn ja dołączyłem do tej tradycji, która na pewno istniała wcześniej...
Dzisiaj na biologi była lekcja na temat rozszyfrowywania DNA, tworzeniu aminokwasów i ostatecznie białek. Jak to jest możliwe, że tak skomplikowany proces, który przecież zachodzi w naszym ciele jednocześnie w milionach komórek zaistniał sam? Nie mieści mi się to w głowie, ale może jestem za głupi... Zrozumiałem także jak ważne jest zdrowe odżywianie... Ile składników potrzebnych jest to wyprodukowania odrobiny białka wielkości jednej komórki... Niesamowite.

Jutro będzie "ciekawy" dzień. Od 8.55 religia, potem 2 polskie i wf... znowu z klasą Kotori... Bardzo boję się, że zaistnieje sytuacja jak sprzed 2 tygodni. Potem dyskoteka klas pierwszych, na którą nie wiem czy się wybiorę... Zależnie od nastroju.