Dzisiaj przez cały dzień towarzyszyło mi deja vu. Tylko czekać, aż przekształci się w derealizację. Znów smętne rozmowy. Udało mi się uzgodnić pewną sprawę i bardzo się z tego cieszę. Dzisiaj po szkole poszedłem do Kościoła.
Dałem sam sobie obietnicę. Odnajdę Boga. Uwierzyłem we własną modlitwę. Już tyle razy odrzuciłem rękę Boga, który dawał mi znaki... miałem tyle świadectw. Odrzuciłem je - "na później". Teraz moja kolej. Sam muszę Go odnaleźć. Gdzieś tam jest. Jutro też zamierzam zajść do kościoła. Nie wiem czy na mszę, czy tylko się pomodlić. Chcę walczyć, chcę odnaleźć zagubionego siebie. Jednak same chęci nie wystarczą, a siły nie mam.
Ostatnimi czasy uciekałem. Uciekałem, kiedy tylko mogłem. Przed Bogiem, przed trudniejszymi rozmowami, przed uczuciami. Ale pora z tym skończyć. Muszę się zmierzyć z tym wszystkim... Tylko skąd na to wziąć siły?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz